na dyrygenta na^zego^ I afh Romanow włożył Jiłek, aby z małej ga^ choru. wyciągnąć wszy^ , hwosci artystyczne, abV I a WIC ctior na wymagaDyJ-I go poziomie. Cel %Q lecz tylko do pewne-Po udanym występie-if,
Maja szczupła- garsth . choru zaczęła zanłedbv . szczanie -na próbv,- »( I J nowych sił nie h2 e, co zniechęciło nn?^'. nkow do dalszej ' leż naszego dyrygenta p lOwa. Nastąpiła przerwa •ri Pn WRk3PJ;K-h całonko-u na Walnym Zebrania lOwy zarząd chóru, który
;obie za główny cel-utwi' zorganizowanie reprezen."^
chóru Pplonii Kanadyi.
zarządem Kongresu. ;zasowy nasz Chór. cho-'nie należał do Związku w Kanadzie, 'to praktya iłdo całej Polonii Kana-ponieważ występował na 1 polonijnych uroczysto-reprezentował jak mógł nię w pieśni na różnych
czy to w CBC, CFRB 3C TV„ lecz ciężar mate-iczywał tylko na barkach .toru . to organizacja po- • sszystkie ko.szty, związa. Widzeniem chóru. Uważa. -3 jest ,to rzeczą moralną, ywae: jedną organizację,. ztem miałby. istnieć chór' itkie polskie organizacje w Kongresie Polonii po-'
złożyć .na. utrzymanie:
reprezentacyjnego- ze-
)brze zorganizowany (a lic .-mamy • , zaniiai łIwu.-
powinien ■przynosić de-' Jak to było dotychczas iwinien być conajmrilej rczalny, ;a nawet powi-losić. zyski organizacji, janizowanie • koncertów,
imprez.
sza bolączką naszego' owego chóru był nlfr nków i i)rak: możliwości i: nowych sił; Problem ' całkowicie rozwiązany, : projekt został.zrealizó-■n, że na 30.tys. Polaków'I , możemy! zorganizować lół dobranych głosów o ponad- : stu. członków, nizujemy werbunek nie ■ dnej organizacji jak ychczas, lecz we wszyst-izacjach skupionych: w , Polonii Kanadyjskiej, dyspozycji polską prasę;-■możność i wykorzystania mde-wszelkich polskich i -iprez.
:e jest; to jedyna.droga. wania : naszych planów
chóru takiego, którego )ovvalibyśmy się wsty-innymi narodowościami
dotychczasowe bolączki byłyby w ten sposób" e. ' ■ • , :
-ppa ktyki-.własnej _wleni,lj
; nas nie: chce należeć■
tylko' ze względu;Ba: ] hóru do ZPwK. Uwa-;t to niezdrowa zawiść: mizacyjna^', której po--' ;łę -kres z chwiląi gdf pod -;szyldem Kongresil ladyjskiej.
lóru w porozumieniu i ików stanął.na stano-
że albo zorganizujemy' adach wewnętrznej- dy-lorządku, jaki panował chórach w Polscs lią wojną — chór, któ^ eprezentował całą Po-onto a może nawet!w ; zie, albo z chóru, kto-stanął na tak..wysokim . : • definitywnie zre2y-.
by było policzkiem dla iccznej Polonii w Tp-.J
j z powyższym .propo; worzenie chóru rac?^ Kongresie Polonii Ka-pod pełnym brzmij ir Kongresu Polonii j, Imienia. Ignacego go" pod dyrekcją L
uwadze ważność.zaga-scam. się do Pana pre-ą o przychylne po.de^ lOrważffej-dla-Polonii-atwienia jej w czasie jszybszym ze względu. r się sezon zimowy ;i narodowe, ną "W*: 1 pozbawiona by Wia, lóru, ponieważ proW ru zostały zawieszone | -atwienia naszej pW*
rfńwia; prezes Chóin.'j| lacego Paderewskie^ J
Wszelkie prawa auforskie zastrzeżone. Copyright 1958 by "Kultura", Paryż.
ffołał przez ramię: _ Panie Kwiatuszynski,: może pan
i iaskaw na chwileczkę.
Lzjini mężczyzna z łysą czaszką
Id! do nich. _ -
&cham, Ęanow — powiedział iah'm basem. , siad Franciszka zwrócił się doń. Pan "siedzi za "Wolną Europę",
INic podobncgo_^ powiedział-z go-K oIbrzvm. — Nigćly nie .słucham hej Europy-"- Siedz^za- Radio Ma-Lja żona T^uszczała .na oałyregu-
ii sąsiadka złożyła na nas donos. llv są. j5k panom.wiadomo, pod
'względem nieodpowiedzialne:
Wszystko jedno — powiedział są-
—Nlećh pan się: ode mnie: natychmiast odczepi — powiedział. — Pan mnie obraża i jako człowieka, i jako członka partii. Jestem uczciwy i to, że przeby-Ayam w pana towarzystwie, jest tylko żałosną pomyłką. Proszę do mnie w ten jposób nię mówić, bo powiem dyżurnemu oficerowi, co irpanu myślę. —
Sąsiad pnyjrzał mu się uważnie.
— Czego pan chce^ode mnie? — TJowiedjiał wzruszająclramionami. — Ja do :pana niczego nie mówiłem.
- Naprężone, do 'ostateczności, nerwy Franciszka, tym razem odmówiły mu po-słuszeństwa. Począł krzyczeć z pianą na
Na chwilę zapadła cisza: Franciszek dyszał ciężko. Czuł, że teraz pot spływa mu już wzdłuż całego ciała powodlijąc nieznośne łechtanie.
— Wszyscy —: odpowiedziała cela. Łysy mężczyzna dodał: — I niecłi pan się nikogo nie czepia. Pan był bardzo pi jany i pan nie pamięta tego, co pan wygadywał w nocy. Jeśli bym to powtórzył — miąłby pan poważne nieprzyjemności. Radzę panu: niech pan się nikogo nie czepia. -, . -
Franciszek cofnął się o krok: Niena-
'rancLSzka 1 usmiecnnął się z trium-: Chodzi o meritum, nie o szcze-Zresztą Madryt pod tym względem bvba gorszy...
Nieprawda —.i powiedział: ktoś ż Najgorszy jest .Nowy Jork: Oni hególnie nie lubią z naszymi.
Watykan pod tym względem nie U absolutnie powiedział jesz oś inny i zbliżył się; był to niski; nężczyżna o wyglądzie emerytowa nauczyciela.' Zdawałoby się, - że thowna impreza i choćby z tego jiu powinny być inne' kryteria, ale (dobnego. Mój pasierb miał za roz-Ethnianie- wiadomości z Watykanu Inieprzyjemności, że nikomu z pa-jego nie życzę. Nazwa danej rozgło-[niczym.nie świadczy,;wszystko w rypadku. jest proszę panów, złudą.;; kiad Franciszka, przerwał tok jego pów niecierpliwym ruchem ręićł. : [Powiedziałem już, że to są szczeń rzekł. — Chodzi o to, że na tego ■4łł-wskazał na Franciszka — ktoś.
usiacn; wymacnującnisterycznie rękami: , rr Ni.c; pan nie mówił? Nic pan nie mówił? (jada pan cały czas obrzydliwe
wiść przesłoniła mu oczy; sprężył się na gle i szykował się do skoku na łyseigo olbrzyma, lecz w tej chwili znów zazgrzytały drzwi i Franciszek machinalnie odwrócił głowę. ~
—-Kowalski—^ powiedział sierżant:
— Wychodźcie!
- , Przeprowadził~go przez korytarz i weszli do znajomej już Franciszkowi dyżurki. Teraz,iiw ś\vietle dnia, wyglądałajesz--cze bardziej szaro i brzydko niż w nocy. kiedy oświetlała ją wisząca-ze środka sufitu bardzo rjasna i. niczym nie osłonięta żarówka. Za stołem, na* miejscu kaprala, siedział teraz ów, cj-wil o okrągłej twar
lowarzysz. A sięgnąć głębiej:: okazuje się
-r- wróg. Zdemaskował
ski.;. — Uderzył ręką w stos papierów.
— rTak wygląda sprawa — rzekł. Zdemaskowaliście się i koniec.
■—'Ja? — wyjąkał Franciszek. — Zdemaskowałem się? Go to wszystko znaczy? . — Może wam.się nie podoba? — zapytał plutonowy. — Powiedźcie; ustrój wam się nie podoba? Gzy. może milicja?
— Cywil podniósł sę zza stołu. Stał na szeroko roizstawionych nogach iipatrzył J)Xoslo_w_oczy_Eranciszka,-1-
jdonos a ten pan absolutnie się nie uje, kto, to może być; -r^i Pochylił ucha F'ranciszka. -7-^. Może ktoś z
|ko? Tu proszę pana jest taki, o teściowa: złożyła zameldowanie, liada broń. Z zemsty za to, że nie łił jej na imieniny. [Już go nie ina — powiedział ol-swoim wspaniałym basem. — •aj go zwolniono.
bciszek spojrzał ostro na człowie-jlitórym rozmawiał w,nocy. ■
rzeczy: (idzie pan jest.' JaK pan myśli; gdzie vsię pan znajduje? Jestem .byłym partyzantem i nie po to walczyłem przez całą okupację, żeby tacy jak'pan mieli teraz szydzić z tego wszystkiego. Takich jak pan, ja w lesie Własnymi 'rękami rozwalałem; Pan obraża to wszystko w co ja wierzę i; w co inni wierzą: Rozumie pan?
Mężczyzna popatrzył na niego zimno. /—Niczego do pana nie mówiłem — powiedział; — Rozumie pan? Niczego do pana nie mówiłem; To pan mnie zaczepił.
— Ja? Ja pana zaczepiłem? — zachłysnął się Franciszek.
■ Mężczyzna odwrócił się do innych.
— Czyja coś mówiłem do tego pana? — zapytał bardzo głośno i spokojnie.
. Chwilę trwała' cisza, potem olbrzymi mężczyzna z łysą zupełnie czaszką, powiedział cicho do Franciszka:
— Ten pan niczego nie'mówił.
— Jak to? zaperzył się Franciszek; wciąż jeszcze dygotał a. czoło, jego po-kryłn .si^ pntem-^ Nie mówił mi jakirhś
rzy. ubok niego — plutonowy, który przyprowadził Franciszka: Wyglądał na bardzo zmęczonego; jego młodzieńcza
bredni, o donosach i tak dalej?
— To pan bredzi — rzekł łysy i pchnął Franciszka iekko w piersi. —
im-4o-4ni- -Panu^ię-wszyslko pomieszało w głowic,
mój przyjacielu. Sam słyszałem jak pan mówł,-że chciałby pan; prysnąć na Zachód, botam by panu było najlepiej. Pamięta pan, czy nie? Bo tu wszyscy słyszeli, co pan mÓAvił! -
—Kto? — krzyknął Franciszek. Odwrócił się gwałtownie w kierunku, innych ludzi. — Kto słyszał—-krzyknął — że mówiłem coś takiego?
twarz byia blada; oczy miał podkrążone; Wszyscy trzej, sierżant, mężczyzna ubrany w cywilny garnitur i platonowy, byli nieogoleni; okrągłe policzki plutonowego, w ciągu nocy stały się mechate jak owoc dojrzewającej brzoskwini i powagi nie dodawał mu ani mundur, ani ciężki pistolet.
Cywil uniósł wzrok znad rozłożonych papierów.
— No, tak, Kowalski — powiedział, a w głosie jego zabrzmiała szczera troska. Zmarszczył czoło:—- Ciężka sprawa z wami.
Franciszek milczał; jnachmurzył się; oparł o barierę i patrzył na cywila;
— Niedobrze — powtórzył cywil. Pokręcił głową: — Naprawdę niedobrze z wami.
— Co zrobiłem, u diabla? — zapytał Franciszek.
; Co, może nie podoba się wam?-zapytał sierżant: Wysunął podbródek i patrzył na Franciszka takim wzrokiem, jak mały chłopiec, który szykuje się dn
—- Obraziliście partię — powiedział spokojnie! — Obraziliście mundur, który nosi ludowa milicja. Obraziliście Polskę Ludową; Krzyczeliście, że wszystko macie gdzieś; obraziliście partię i władzę ludową^-takimi słowamii że ja ^wstydzę się wam powtórzyć.' To wszystko zostało zaprotokołowane. Pamiętacie to? Wyri^k-wynika- z-waszej legitymacji, towarzysz partyjny, obraziliście nasz-rząó: naszą władzc-ludową,--Tym - samym okazał" pan. kim-,g^il jest naprawdę,, p a n i a Kowalski. Niech pan: to przeczyta i podpisze; Potem zapłaci p a n mandat i, pójdzie pan .do domu. . Sekretarz organizacji
pan .go aomu. . boKretarz organizaci partyjnej zostanie przez nas powiadomio ny. Prześlemy mu kopię'; protokółu. A teraz — proszę.
DODATKI RODZINNE
Senator Crerar. który był projektodawcą ustawy o dodatkach rod-zinnych, jaka została uchwalona w 1944 r. voswiadczył, iż wątpiczy.ona przyniosła korzyść Kanadzie.! Po w^ydalkowaniu, przeszło $3,500.000.000; na (en cel przestępczość wśród młodo-i cianych nie tylko nie spadła, ale wzmogła: .się. Motywem ustawy był pogląd, że jeżeli rząd pospieszy z pomocą rodzinom, ż dając -dodatki-na^dzieciT^w^óWźas^bi^-dzie można wychować młode pokolenie na lepszych obj-wateli. • życie pokazało, że pieniądze same nie rozwiążą problemu, o ile rodzice nie są zdyscyplinowani i ^nie. potrafią:wprowadzić_:karnp-ści do wychowania; " •
i;
OKULIŚCI
OKULISTKI Br. Bukownkt-Btinar, O. D. Wiktoria Bukowska, O. Di
prowadza nowoczesny gatiiiMl . okuUst>-cuiy przy
27' Ronctivallts Avanu*
obok Ceof(rey St
Tel. LE 2-5493
Godziny' przyjęć: coazienni* od 10 rano do 8 wlccjór. W soboty od ; 10 rano do 4 po poŁ I S
Popierajcie lych^ klórzy-^ _ ogłaszają jię w "Związkowcu"
walki, z przeciwnikiem:
—-Ja się ;chcę dowiedzieć: co zrobiłem? — powtórzył Franciszek.
— A ja — rzekł sierżant — chcę, W
byście mi powiedzieli: podoba wam się, czy nie?
-7 Tak T— wtrącił plutonowy: — Powiedźcie: może wam 'sienie podoba? Co? Podoba wam się, czy nie?
— Członek partii — rzekł cywil i Rozłożył ręce. — Były partyzant, oficerki co? Popatrzeć na was, cżowiek, można powiedzieć, przyzAvoity, na 'pewno dobry
Wręczył Franciszkowi papier i pióro: — Boże — wybełkotał Franciszek. Czy to możliwe?
Drżały podó nim kolana i serce, łomotało gdzieś w"gardle.
;— Niech pan sobie wyobrazi, że tak --powiedział sierżant. Popatrzył na bladego jak płótno Franciszka i uśmiechnął się krzywo. —. Nie graj pan. komedii — "powiedział ostro. — Pan co innego myśli a co innego mówi. My tu jesteśmy po to, żeby nie dać rsię nabierać na takie sztuczki. Dzisiaj pan krzyczy na ulicy świństwa; jutro zostanie pan szpiegiem. Proszę przeczytać i podpisać! ' — Ludzie — krzyknął Franciszek. — przecież .;niemożliwe, żebym tak krzyczał;. To jakaś pomyłka. Nie uwierzę, żebym krzyczał takie rzeczy!
— Ja słyszałem — powiedział plutonowy. >-T A jak wam s;ę nie podoba, to powiedzcie od razu.
—Ja tak nie myślę.
— Pan tak krzyczał — rzekł cywil. — Tn są pań.skie słowa. Tylkn, że ja
ADWOKiCi i MOTARIUS?!
E. H. LUCK. BA.. LLB;-
(LUKOWSKI)
I R. H. SMELA, BA., LL.B. POLSCY ADWOKACI,
: Wspólnicy firmy adwokackiej .Blanty, Patłcmak, Luck *. Smtla. 57 BLOOR ST. W. róg Bay WA 4-»7S5
przyjmują wieczorami za tclefohlcz-
1 S
CM. BIELSKI, BABCL,
ADWOKAT I NOTARIUSZ
Przyjęcie cod/.lcnnic ^ Sulte 702, Hcrmant Bldfi.
'21 Dundas Squar«
(przy -yonge St.)
Toronto — EM 2-1251
Wieczorami ża uprzednim lelefonicznym: porozumieniem..
2 w
wstydzę się powtórzyć panu, towarzyszu partyjny.
— Co po- trzeźwemu w sercu — po-wifidział .sierżant -^-^tn pn pijanemu na
języku. Sam pan chyba najlepiej wie, że tak jest.
— Pomyłka — powiedział ochryple Franciszek. Ruchem ślepca podniósł dłoń do czoła, -i- Pomyłka.
— Tak jest — powiedział cywil. — Pomylił się pan; Pomylił się pan'jeśli wydawało się;panu, że wroga nie można zdemaskować.
nowa powieść w "Związkowcu"
PIÓRA WSPÓŁCZESNEGO PISARZA
lanisława Salińskiego (pseudonim Jerzy Seweryn)
[ego obyczajowe powieści cieszą się olbrzymią w Polsce póciyłnpścią.,
Pierwszy odcinek już w numerze 23 "Związkowca" datowanym na. sobole 21 marca br.
O
GEORGE BEN, B.A.
ADWOKAT I NOTARIUSZ Mówi' po polsku -1147 Dundas Sł. W. - Toronto Tol. LE 4-8431 I LE 4-8432 '
1 s
DLA ZABEZPIECZENIA . WASZYCH oczu
ZEISS
JPunktal szkła do okularów
już ("o nabycia w Kanadzie. Pytajcie o nic u Waszego specjalisty od odii.
1 s
DENTYŚCI
Dr. H. SCNWABE
' DENTYSTA 71 Howard Park Av*.
(róg RoncesyaHei;
Godz. przyjęć za zam. telefon. LE 1-200S
1 s
Dr. M. LUCYK
DENTYSTA
2092 Dundas St. W» •Toronto Tol. RO 9-4682
1 2 W
JAN L. Z. GÓRA
ADWOKAT — OBROŃCA NOTARIUSZ, -ł437-Quf n-Sł. W. — Toronto Tel. Piura: LE 3-1211 Mie^zk.:' AT 9-8465
I s
G. HEIFETZ, B.A.
ADWOKAT
S.HEiFETZ
NOTARIUSZ 55 Wellingłon Sł. W., Toronto, Ont. CM «-MS1, wiMiortm WA 3-44»5
-1 S
•o
>()-g=ynie:;>o<
ria Rodziewiczówna
-54-
Pożary i Zgliszcza
picdlido l)ic.siady, rozmawiając na-
pc o gObClU.
[Jak się pierwszy raz odezwało w l-Tmówił Swida — tom :myślał. fjcję zc szczęścia. Dawniej pusto klucho; a teraz ialc gwarno, jakby licsiccioro było! Dziwo, ile takie pprzcnic uciechy ze sobą niesie!;
łddcciiik,: jakby przeczuł,-; że go otworzył szafirowe oczęta i" jak [obrócił główkę ku ogniU; Władka
cniu przytuliła go do serca. lOchrzcić go trzeba! — rzekła. iCiiyba. wiosną. Powędrujemy szu-fC/lo k.siedza; Teraz sami go wodq T- Bpg dał; Bóg -chować będzie, a iiic umorzył i nad nim okaże
PWzie^-Od-Niego-toTgość—byśmj^ 4zyście: nędzy swoiei chwałę wołali!.Jak- " • :i
swojej chwałę wołali! Jak-f*icmy to pisklę?
wijcie ją dla mnie Irenką!—
lo czemu, bracie Samic? — za-c Aleksander. — Co ci to imię "ina? Może narzeczoną? 'W5lr/.yc/.kę miałem Irenkę. Przed wy umarła od wężowego uka-^l^kn była śliczna i matka mi ją ^C;?d'iła, umierając, malutką! : iętlziccic zatem mieli -drugą Ircn-'1^3.! — rzekła Władka serdecznie; ^ak dorośnie, dacie mi ją za- żonęl ^pl zupełnie-serio — mam teraz a^jadzieścia lat. Poczekam szes-lak jak wy, SandeTs, chatę jej
~ Pójdziemy jutro za tropem! — rzekł, dzieląc sumiennie naboje. — Teraz ja do was przystanę do wiosny: bę-, dzicriiy razem polować. Trzeba dużo skór nabić!
— Będą was szukać w domu! Może być ojciec nierad! — wtrąciła Władka.
— Nic! My czasem po miesiącu i więcej riie wracamy. A w domu strzelców (losyc! W magazynie futra się nic mieszczą! Zostanę z wami!
I został. . -
Tego wieczora zapalono świecę wos-•:owa, którą Władka z Europy przywiozła i pod obrazkiem Bożej Matki złożył Sam dziecinę, a świda wodą z- potoku polał jej gtówkę trzy razy w krzyż i mówił uro-
ją eię chrzczę, Ireno, w Imię Ojca I Syna i Ducha Świętego. Daj jej, Boże ojców na.śzych, żywot w cnocie i prawości, i wierze, jakoś ją nam dał. Panie, tak i uchowaj sobie na sługę, nam na szczęście. I doprowadź ją, Ojcze wielki, z po-;vn)tcm do pól. ojczystych, do kraju własnego.
Wyrwało mu się lo niechcący z du-^^^,^...........
szy, wbrew prośbie Samuela, a Eogaro- 3 njg^n dzica Częstochowska .spośród swej glorii • y-icrczały zuchwale, pocięte gdzieniegdzie spoglądała na tę drobinę, zrodz/mą, w slrżćlnicami, na łące przy potoku pasło ouśzczy amcrvkańskiej; jak na swą pod- kóz kilkanaście, owiec kilkoro, ezte
'Potem poc zapadła i .Sam zmęczoiiy zasnął jak.drewno w drugiej izbie na.po-"słaniu~z~trawy-suchej-i-liści;—T----~
Około północy / niemowlę zbudziło Władkę cichym kwileniem. Tylko matr ka posłyszeć je mogła.
Wstała ostrożnie, Swida spał, uśmiechając się przez sen. Kobieta utuliła głodne: maleń.stwo i uśpiła je polem u piersi, zapalrzojia w nic, nucąc półgłos .■=;env. Między mężem i dzieckiem nic bała się teraz.niczego," szczęścia jej nie mąciła żadna trwoga, żadna: zmora. Zapomniała
0 Czaplicu.
.Tylko ją czasami tęsknota ogarniała, marzyły jej .się zielone rozłogi i szumiące sosnowe bory i jakby zapach zbóż ją. zalatywał: Nie: mówiła: o tym świdzie, bo
1 po co przypominać, co minione.. Ale. teraz on spał, więc dziecku swemu skarży^ la się piosenką smętną i żałosną:
Stoi jawor wedle drogi. Jawor zicloneńki. Ginie Kozak w obcej stronic, • Kozak mlodziusieńki. Urwfiła w pół'tonużi.zamyśliła si^;, r A świda przez sen się poruszył i nie-' wyraźnie \Yyszeptał:
— Władko, moje kochanie Młoda-kobieta-otrząsnęła-sic-z-wrar
żenią. Wszystko jej drogie było tutaj — nie miała prawa tęsknić.
VI
SZCZĘŚCIE
liplynęło od tego 'dnia półtora roku. Na polanie Swidów wiele się zmieniło. Trzebież się rozszerzyła; chata podrosła, wyglądała już na dom farmera,
Dr. E. WACHHA
DENTYSTA
Godziny: .10—12 i 2—8 386 B«thurst St. ~ EM 4^15
2 w
Dr, S. D. BRIGEL
LEKARZ DENTYSTA CHIRUR6 - STOMATOLOG S|Mci«liita chorób i<my .uiłnal-
Physicians' & Surgcons' BuUdlOg Kancelaria No. 270
86 Bloor St. W. — . Toronto Telefon WA 20056
a W
Dr Tadeusz Więckowski
LŚKARZ • DENTYSTA Ttl. WA 2-0844 310 Bloor St. W. ~ Toronto
przyjmuje po uprzednim poroiumle-nlu telefonicznym. ■ 2 W
RUTH DANTON
B.A., C.P.A.
ADWOKAT — OBROŃCA ; NOTARIUSZ 1337 Dundas Sł. W., Toronto LE 7-1133
\i W
Dr. Władysław4 SADAUSKAS
LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadior Rd.
.: (łJrugl dom od Ronceiyalle.) PriyjTiuje za uprzednim tćlefa r •znym porozumieniem. ; Toltfon LE M250
8 •
,>lił się nad-dzieekłem, w wieK ^ział drobniutkąjaezyne i jak 'Ucałował. ^
dankę, a Władka w oblicze Patronki wpatrzona powtarzała gorąco: -
--t>or'Twcgo krajuv do jej Ojczyzny
odprowadź ja. Matko,.pod Twojąopickę, ■przyjmij jg, Krńinwn na,S7rfł!
Samud^sżtvwnv i|u^ zurałejąc siów. módlił^^^s^^^ fczosmioiiłc- t . . I sób-i-tylko Irenka sama,-trzepiąc noz-riekun. ' ka™ i rączkami, nie. pojmowała, co się
1 ii^^^^^^^^^^ .począł świdy ^ ^^^j^^ -protestowała głośno.
.'"y" /ż^^^^^^^ Ojciec jej krmyk zakreślił nad czo-
opasów blł^oCHta^lem i wziął na ręce, długo jednak uspo-' garść kukurydzy. I koić się nie dała.
ry majestatyczne krowy i mustang dzi kiej maści, o lśniącej sierści i wypukłym oku. Micdzy_:pniami znać było ślady płur ga, a pod samą-zagrodą na grzędach-bu-jało warzywo.
Gospodarza tej zagrody nie widywano; w dzień prawic nigdy, O świcie ze sztućcem przezj)lecy, gwiżdżąc piosenkę szedł zewami w puszczę, wracał nad wie
czór objuczony skórami zwierz;ąt i 2 daleka Już hukał po lesie na powitanie.
Przez-tfzień na polanie rozlegał się tylko głos kobiecy i niewyraźne jeszcze
szczebiotanie dziecka...Koliictadoglądal(i trzody, warzyła posiłek lub na grzędach pełła-^warzyw.o,'-dzieciak-towarzyszył-'jej wszędzie, szczebiotał, śmiał; się, o coś pytał i uczył-się pełzać.
Gdy wieczorem myśliwiec hukał w borze, kobieta podnosiła się od roboty z radosnym błyskiem w oczach, a dziecko wyciągało do matki ramiona i wołało: "fala, l;ila" —prosząc, by je wzięła i/.'i-nio.sła do ojca. Więc je przylulała do .serca i ze swym drogim ciężarem .szla na spotkanie wracającego aż do skraju puszczy.
Na widok ojca dziecko wydzierało się ku niemu; obejmowało za szyję, skakaU) w jerjo silnym objęciu, gwarzyło swoją mową o wszystkim, co .widziało czerwonego i jasnego przez dzień cały — i tak wracał i ■ we. troje ku d omowi, jak: u oso-bieniccłchcgo;szczę.ścia i .spokoju.;
O; bo szc/ęśliwi byli nareszcie! Jak^ to niel)o' letnie rozpogodziła sięjch dola i jak" mgłislc w.spomnienie rozwiała się' czarna, złowieszcza przeszłość. Obszary puszcz rzucili między siebie; i ludzi iw tym zjikąlku uKryli się zc .swym szczęściem bezpieczni!
Praca ciężka-wvi)elniala .ich dnie, wic-czorem. we troje-odpoczywali'z rozkoszą ził.i^ypiali spokojni, z miłością w duszy', z uśmiechem na -ustach my.śląc o jutrzcj-.S7,ym znoju.
Czasem w niedzielę Świda siodłał mustanga; sadzał na nim żonę 'i dziecko i prowadząc zwierzynę, prowadził je dro-; gą wśród puszczy do osady Simson ów, ;
Są.siadom wypłacił się>^ jak on to rozumiał T- ryzykując życie dla ratunku starego ojca. Niedźwiedź gonił starego Jaku ba, ok rok był tyl ko, gdy Swida po-.skocżył .z nożem tylko w garści, rzuciw-,szy wystraelony karabin. Zaczęli się bo^ rykać. Świda krwią się oblał, zwierz padł z kordcla.sem w sercu.; Władce przyniesiono męża bez czucia i.krwi -=^4i!e Sim-sonowie pielęgno'tvali go jak-brata i .syna i odt^d bratem i synem-im^był. -.. Z ofiady do osądy odwjodzano.się czę. sto, a już Tńajczęściej przychodził Sam biorący zupćłnie nj serio rolę narzcczo nego Irenki, Naj;zeczona odpłacała mu się niekłamaną.sympatią. Wołała go wyraźnie po imieniu, targała za- włosy, da* wała się vł7całowywa6, ile chciał. I tak dni biegły, miesiące i lata, bez wielkich wstrzaśnień j wypadków.
Jan Alexandr«wicz — Notary Public
POLSKIE BIURO INFORMACYJNE
Pomóc w sprawach rodzinnych, spadkowych i inajqtkowych| » Polsce —• Kontrakty r inne doku.nienly; Imigracja,. Ipcome Tar
Tłumaczenia ju •
799^Quaen-SłrWeił—^^Tol;:EM 8-5441^
Toronto; Ont;
NAPOJh NAJBARD7AEJ ZBLIŻONE DO TYCH. KTÓRE TAK WAM SMAKOWAŁY W KRAJU ROt)ZimYM.,.
Cola • Ginger Ale - Orange - Cream Soda
WAInut 1-2151
w dńjć powszednie ; do godz. 7 wiecŁ.
I
BEZPŁATNA DOSTAWA
na bankiety: i inne okazje
W TORONTO TELEFONUJCIE
►
Nie dostarczamy towaru ^_ao prywatnych doniówr
K>-W
Paczki PEKAO do Polski
DO WYBORU ŻYWNOŚĆ, MATERIAŁY, PREZENTY LUB WYMIENIALNE NA PIENIĄDZE (pKawio 100 złotych za dolara)
Janiąue Trading - J. Kamieński
TORONTO, OnM-«35 Ouean St. Wi — T«I. EM 4^4025-TDMONTON, Atła: 10649 • Słreił tal. 2-3839
^ "-RÓWNIEŻ WSZEUCIE LEKARSTWA UF.
Najszybciej i najlaniej!- Wolneod da!
(WiE2E POMARAŃCZE I CYTRYNY. ' .^j