"ZWIĄZKOWIEC" MAJ (May) Soboty 7 ~ 1960
li
■Mi:.
. ,' i; . .i ■
■ i.... i ■■
\
V
ii.;:
: ' i-
ii
tei, liiJ
Jerzy Seweryn
32
Barbara
Mamieśm..
(COPYRIGHT BY "ZWIĄZKOWIEC')
przeszedł się spacerowym, krokiem w kierunku wiaduktu na Towarowej, postał przez cłiwilę, obserwując bezładny, ruch uliczny i postanowił sprawdzić, d|a świętego ^spokoju, czy aby Wojtczak nie wrócił. Powoli; krok'za krokiem wszedł na .czó.ste piętro, zapukał do drzwK, odczekał chwilę i przekonał' się ostatecznie, ze Wojtczaka nie ma i.ze, dalsze oczdciw^anie pozbawione jest sensu.
Nie śpieszyło mo Sie nigdzie. Na plac Unii wyruszył pieszo, bocznymi inn\7ni lilicaTni.któń-ch; jeszcze nie widział — Filtrową, 6 Sierpnia, Poina. Szedł powoli, nadsłuchując odgłosu, własnych kroków, rąd z odludzia i z lego. ze t/ik cir cho i szybko: zapada ciemność. Na rogu. Polnej iMokotowskiej przysiadł na .stopniu ruin kawiarnr Lardellego, na skraju pola Mokotowskiego, pustego,^ milczącego i mglistego, jak morze.
Tak samo niespełna trzy tygodnie temu siedział na ławce na bulwarze pod Kamienną Górą w Gdym, pierwszego wieczora^ po prz\'jeżdzie do kraju na kilka
.■ igodżin przed odjazdem pociągu do Warr szawy. Po sztormowych dniach morze u-cichłó, zeszkliło się 1 leżało teraz przed nim równą milczącą: płaszczyzną, zanu-
.Tzońą w widmowy:hor\7.ont bezdżwię-czne 1 tajemnicze. Daleko w mglistej głębi jarzyły Się światła parowców. Siedział, odrętwiały i pogrążony w ciemne
; obszar)' niewiadomego, dręczony głuchą -najemnicą: jaka ta Warszawa? — i jesz-
' cze głuchszą: co z Barbarą?
I' w pewnej- chwili, wiedziony jakimś dziwnjTti impulsem, pomyślał; — powróżę.
Zakreślił spojrzeniem łuk horyzontu .: i zaczął, od prawej, licząc .światła, parowców: — żyje?-— me żyje? — zyje? — nie 'żyje?, świateł było wiele. Liczył, .coraz bardziej .przejęty wzrastającym . niepokojem. Pensjonarśka zabawa w "kocha nie kocha" zatracała sens naiwnej wróżby.i stawała się jakąś mroczną kabałą, zuchwałym wyzywaniem tajemnic .losu. Uczuł się wobec ogromu .— ogromu :T"atum, wielkiego jak morze;. U końca kabały leżało życie lub śmierć. Od morza wionęło zimnym powiewem; Włosy zjeżyły m u s ię pod tym tchn ien iem .mglistej otchłani, chciał przerwać to wyzywanie tajemnic łosów człowieczych, a-
le -'był' juz u - końca łańcucha ś.'.\ latol. i me rnogł opr/ec sie n;eodpart^emu n&ka-vowj liczenia"~do kcnca Lic/s! juz teric/ na gło.s, wywołując
— Żyje'' — mc zyjf-'' — zvie' — nieT\-je''
-•- Serce- mu lodowaciało i .kamieniało^ n iKYył. zyje'' n;e />je'' .Jeszcze, jeszcze ies7C7e Osiainie -uiatło było — z\je
Westchnął wtedy głęboko, .sam me wiedząc — z ulgą czy udręką. Jeszcze j/rzesiedział .-przez chwile nieruchomo, nadsłuchując "ciszy i szelestu szemracej na piasku .wody. odliczającej r>:tmiezme nieziemski, nietutejszy bieg .sekund.. Potem wstał. no. czas na dworzec. W pociągu, w Warszawie, zapomniał zupeł-; nie o tamtej dziwacv.nej kabale nad morzem 'Przypomniała: mu .sie ;teraz. .'V wiec:— sprawdziło Sie. . . -
Ten fragment pola Mokotowskiego, jaki m la ł tera z przed . oczami, był łudząco podołmy do tamtego fragmentu.; w^i-dzianego z.bulwaru pod*Kamienną Górą. Szara pła.szczyzna.zapadała sie w., nicość, przytłoczona /niskim -mas^-wem .chmur, .1. na prawo u jej. kresu rzad ,św:iateł .na Wawelskiej czy w domkach fińskich, tak samo m 1 go 11nvv. i daleki; . Nieruchorne powietrze nasycone było zapachem, jak w t e dy■ . w 11 goci a, chł odem • i -st ech 1 izn a i Tknięty dziwnym, -skoiarzeniem wspomnień pomyślał, powróżę
Rząd świateł był długi. Liczył.; od. prawego poczynając: kłamie? — nie.kłamie? kłamie;*. — nie kłamie?
I tak samo jak' wledy. serce zaczyna-, ło mU; lodowacieć. Tak samo. jak wtedy chciał przerwać to zuchwałe wyzywanie, lecz: wleczony ta samą- nieodparta siłą liczył. ]uz na głos:
~- Kłamie?' .—^ nie. kłamie? kłamie? — me kłamie? .
Już zbliżał się coraz wolniej, z zapan tvm: tchem; ku końcowi świetlnego łańcucha. Mozę siedem, jeszcze, może sześć. Je-szcze sekunda i .-r- raptownie wszystko -zapadło: się w mrok. Przestało istnieć tak nagle, ze w pierwszym ułamku . sekundy Mokrzycki pomyślał, że o-ślepł. Zatchnął sie na pierwszej sylabie — kła.,. Lecz w drugim ułamku zrozumiał, ze w tej dzielnicy zgasło światło; Najzwykl.ej.sza przerwa prądu. Gdyby za-
czął liczyć o dwie sekundy wcz»ełn!ej — /dazvłbv I wiedział
Pole zanurzało się w coraz głębszy: mrok Bezgwiezdne, chmurne niebo p'>łp: '/yłó sie ha i>łask- na ziemię. Od PoUtech-riiki .echał>' ciężarówki i powietne zadrgało od łomotów i .zgrz>'tów. ■ Kłęby benzenowego czadu przewiały nad uhcą.-Odczekał, az przejada i'wstał. No, czas do domu. — pomyślał
I jeszcze: — a jeżeli lo.Sipowiedział mu wtedy, ze zyje wiec po co ta ^.-onia^ teraz?
'Dlaczego? Dlaczego, gdy ta tajemnica je i-t wa żni ejsza;. • n iz. tamta, wtedy. M ni ej dreczvło go — zyje czy nie żyje? •— niż terazńiej-sze' kłamie czy nie kła.Tiie .Wtedy nienawidził a teraz tak barfizó. Mak okroonie. tak nieludzko — kochał.:: [ łatwie)' bv mu przeszła^, jej śir.ierć n-tedy. niz teraz kłamstwo. ŁatwiCj I .■. Po omacku przebrnął przez griizowi-Sko podwórza, wvkrecajac nogi po pogruchotanych cegłach W posępnej c:>zy : słychać.', było .wyraźnie .szelest spadają-'cvch w Piwnicy kropel, odmierzających 'W wielkiej klepsydrze nieziemski, nietutejszy bieg sekund.
|: - ,fuz -W' .bramie na - drugim: podworku: i pos}y.=;żałgłośny gwar.'dobiegający z ich imies-żkama. .A wchodząc na schody, zo-. 'rientował sie. ze to gwar pijacki.-i. ^'— Znów wódka,— pomyślał z pasją 1 obrzydzeniem,, — do licha, co w- tej Warszawie dzieje sie? Chlają, w św.;atek 1 .piątek. -Powarjowali czy .co? W; światek 1 piątek
. Przystanął przed -drzwiami. Z Ewaru. kilku głosów. doleciało Kowalczykowe;. :-- -".A' ja-powiadam, ze jak :ojca poczuje, sam powie "
ZacLsnął pieści. A może by. tak dość tego bajdurzenia?
■ Kotłowało sie-w nim wszystko, gdy przestępował próg w dymi.zamęt i .gwar. — "żydo^Yski autobus; do jasnej cłiole-ry.-— pomyślał; skąd ich tu tyle?".Pożałował, ze nie cofnął się ze schód ów;-lecz. teraz było juz za .późno. Powitano go;..gremialnym :"A-a-a.,., nareszcie':'. : ,1 Pierwsze co zauważył: jedna litrowa butelka JUZ -wypróżniona,' druga —. do po^ łowy. Nieźle., jak na tny kobiety i dwóch mężczyzn).; Irusia i BarbaTa.-z gorącymi wypiekami na ;twarzy. -Kowalczyk ze; zmierzwionym, spoconym łbem: Kędzierski. Jeszcze jakaś —.zielonooka, bardzo ładna, z soczystymi ustami; talia "osy!' 1 spojrzeniem łobuza. Iza.i Marek spali skuleni .pod kocem ■ na łóżku za kreden-sikiem. jedynie:przytomny czuwał,tylko .\ndrzejek.
. Witał..się ze:wszjfstkimi.'Okazało, się, ZQ Kędzierski otnymał dziś łapówkę: litr od jakiegoś piaskarza. Poniewazmiał pewien przegrany do Kowalczyka zakład; przyszedł z tym litrem tu, a gdy wypili, okazało się, że. Kowalczyk ma pod łóżkiem jeszcze jedną litrową butelkę, zadekowana; na. imieniny .Andrzeja- Ponier. waz orzekli, że za długo na;to czekać,
od marca do listopada — odkorkowali i tę drugą. Okazało się dalej, ze soczysta dziewoja,"to koleżanka; Barbary, Ewa. Razem pracują w barze i Ewa; wpadła właśnie dowiedzieć się dlaczego już od dwóch tygodni Barbara .nie przychodzi do pracy. Stara pani: Komaś pieni się i grozi, że odbierze zaliczkę od Barbar}' przez milicję albo LT^e.
Mokrzycki rozebrał się i usiadł, rozwścieczony,; przy ; stole; Ewa przykleiła się natychmiast — "karnego". Ciężki dm tytoniu nieznośnie gryzł w. oczy. Irusia przysunęła; czysty talerz>'k dla Mokrzyckiego i jakieś 'nędzne przekąski; pare plasterków salcesonu., ogórek i o-twartą unrowską puszkę: z łojowatą "tu-szonką". Mierziło::go — i to towarzystwo i wrzask, ryki Kowalczyka i wódczanę opa ry; Mierziła buszująca Ewa, rozkoszna i gotowa na wszystko;- byle prędko i duzo.: Karnego! Wiedział, że się nie opędzi. Nie zdążył-jeszGze odsapnąć po wejściu; a; juz w,-trzech, ■haustach, wychylił pół kubka wódki: Celowo nie przekąsił
niech.już prędzej dopędzi. pijacką temperaturę! Zapalił;, tylko papierosa. — ."O, tak,' to rozumiem; -—entuzjazmowała się Ewa, — od razu widać, ze prawdziwy mężczyzna". Ręka jej- pod stołem JUŻ opierała' się o jego kolano;, mocno i żarłocznie. Kowalczyk, szybko nalewał nar stępną kolejkę, przekrzykując szumną, zawiłą dyskusje Irusi z Kędzierskim poprzez stół na. swój temat.. /
— a ja powiadam: jak dziecko poczuje ojca, samo powie..
Mokrzycki:: nie wytrzymał. - Alkohol jeszcze, nie doszedł mu do mózgu i nie zagłuszył złości..; Niespodziewanie sam dla siebie rąbnął na odlew pięścią w blat stołu, aż brzękło; -rr:Dosyć!;.. —wrzasnąl.
Przycichło nagle,. tviko.Ewa pisnęła "ach",; gdyz uderzając: w stół, niechcący przycisnął-kolanem jej rękę.;-:- Co ty wyprawiasz! — zawołała Barbara, nie wiadomo do kogo. .Zmitygował:się, istotnie to było trochę-karczemne. Ładny gospodarz! :
:. :: — Dosyć,:: powiedział spokojniej, — po co pan Kowalczyk wciąż W; kółko: to samo?'Słyszeliśmy to nie raz... ,
— Leon ma rację, ale.; .— zaczął Kędzierski, lecz Kowalczyk; podchwycił ,ton Mokrzyckiego. — "Faktycznie! Jest o czym mówić;: kiedy kieliszki nalane!? No; Sr- lu..; Basiu. Siup!., Ale, Basieńko, 'iskaż ty śliczna;, dzisiaj. ; "Sto , lat,, sto lat. " — ryknął..
, "Sto lat,;sto:iat.zdumiewającym czystym konłraltem podchwyciła,.w, lot Ewa. , Zdumiewający, przepiękny głos wybuchł °tak niespodziewanie, że , Mor krzycki aż drgnął, ogarnięty nagłjTO płomieniem: Mrowie przebiegło mu po plecach.
Podniosła kieliszek w kierunku Barbary. — "niech żyje,. żyje nam..; rr^ l>odchwycili Kędzierski i; Irusia, zestrojeni ::W dwugłos; — .";: żyje nam..;** — zagrzmiał Kowalczyk, spóźniony o ćwierć taktu; Głos - Ewy zagarnął wszystkich.
DENTYŚCI
w 9
W tej chwili po drodze zadudniła ciężarówka "NKGB, która pierwsza, przed świtem jeszcze, zawitała: do; okolicy : po rodzinę Rukowskich i ich sąsiada Witolda z Wyskont. Wszystko odbyło się ściśle według przepisów: instrukcji towarzysza Sierowa. Na jeden i ten sam wóz załadowano Rakowskiego, którj';dostarczył wszystkie ziarno dla rządu, i Witolda, sąsiada, któr\- nie dostarczył ani jedne-go^kilograma. Załadowano tez Józia Ru-kowskiego, któremu się tyle rzeczy w nowym ustroju podobało, i jego maikę; j starszą siostrę. Załadowano całą rodzinę Witolda, żonę, dwie córki. Dobj-tek został spisany, a deportowan>Tn pozwolono zabrać kilka tobołów naprędce spakowanych drżącNini ze strachu rękami.
ćhu trzęsąc ogonkiem. Robiła gw^ałtow-ny ruch w' bok, chwytała muchę i biegłą
dalej; . ./■^,:■:': ;■■■'■■,;".■■• ,;;'''-.^ ; 'Martą;Szepnęła:::VBpże, Bożę..." jpp^ dobnie jak.to przed chwilą szeptała Manią i jak od wieków: przed; nimii wue-ki :jes;zcze po :nich śzęptac ł)ę^ liidzi.W:rozmaitych Ók^ pónini. przykazania/ 'aby imienia lióżego nie wzywać nadaremnie! • ;•; ; .;; Straszną. wieść rozbiegła :się z nłespo-dzie\yaną szyt)kóścią. Zap sriym ppłudrtięm -podwiązano koniom o-brok w torbach; ha: przęr\\'ę;^ wiedzieli już o niej ws2;yscy: fUrnt^ni i v,-szyscy rpłwtniićy; zajęci, przy; liudówie lotniska. ;;Vyiedziałp; łniastp l^^^U^ chłopi jadący traktem i pasażerowie w :po-Nikt nie płakał. Dwa razy agent NKGB, [ciągach: Od Zatoki Fińskiejy poprzezkra-starszy grupy* zawołał: ^ ;*'No, prędzej, I je; Estonii, Łotw\' i Litw\'. aż het, po
lasy białoruskie z tamtej strony górnego Niemna nie mówiono o .tym^^darzeniii jak tylko: "Wywożą ludzi*'. Nikt nie prec>-zował ich przynależności socjalnej czy politycznej, .wszyscy mówili po prostu :; "ludzi"! Może . dlatego, że w ■ gazęf tach tego ranka brakło właściwego, komentarza politycznego i nie było na ten teinat ani jednego słowa. — Pawłów zaraz rano. gdy pnji^iózł podkłady, por wiedział człowiek, który je przyjmował i liczył na miejscu. Pierw-sza, iizyiskąłia w ten sposób wiadomość; nie była ścisła. Rolwtnik mówił, że ną razie wyw-ożą jedynie z miasta.:',-';;^. .■■;':■-:■.;.:'yr■'■■■}■ ■.;: —- A ze wsi? o::;'.'; v'y:-:. ;.:.■■/'.';/ ;'; —..Nie'słyc.ha(^. było;;•■'•
Praca Wła wokół normalnie. Jej mia-row}-. wielostrpnny gjyar. zagłuszał jakiekolwiek szepty międzj'. ludźmi.; J
•r- No. i CO będzie? — sp>tał Paw-eł mimo woli: :.. 'y-.'\ -{i-'-:;-
— pzis narodził się czy; co -- odburknął robotnik.
W pierwszej chwili Paweł cliciał gnać do domu. bez jakiejkolwiek z gótj' po-\\-żiętej decj^zji. ale wyobraził sobie godziny oczekiwania w bezradnym śtracłiu nade ^vsz5'stkó ciążącej niepewności, .więc zmienił zamiar :Potychczas wiado^ mo było tylko, że i"wywożą ludzi", ale tego mało jeszcze, trzeba się dowiedzieć, upewnić, jak, co i kogo? Może istotnie deportacja nie dotyczy mieszkańców wsi? Może we wszystkim jest U^k^, jak to
prędzej..;", ale też bez zbytniej gorliwości i ł>ardziej, aby uczynić z formalnego brzmienia swego głosu względnie dla pokrzepienia własnego autorjletu niżli z istotnej potrzeby.
; Ciężarówka koloru kurzu biegła teraz po szosie, zbliżała się, można już było rozpoznać sterczące z niej dwa cztero-graniaste bagnety na karabinach. Marta zaciskała w rękacłi sztachety swej :. zagrody, jakby się nie cłiciała dać nikomu oderwać. Poznała. Ruko>\-ski siedział ; oa przedzie z głową opuszczoną, w letniej czapce, z daszkiem zsuniętjTO na oczy; pośrodku żona Witolda, ponura i zgarbiona; córka R akowskiego leżała l)o-kiem na jakimś workui dwoma rękami 'zawiązywała w tej chwili końce cłiustki sa ^owie. Zołniene na końcu platfor-.tnjr usflowali mimo pędu zapalić papie-; 10^, trzymając karabiny między noga-' ini. — Minęli Martę. Pióropusz kurzu . judenył wnią, przesłonił widok całkowicie.' Żniiażyła oczy* ale patrz>'ła ciągle. Coraz dalej, coraz dalej biegnie kurz, śmiesznie tak, bokiem, jak pies zarzuca^ (jacy tylnymi łapagii; słaby wiatr zwiewa 'go "te koniczyny; zaraz znikną na ' zalGręcie.;. ZniknęlL Odcięta post ać ku-rai ^Uędna dusza zawisła bezm>'ślnie nad pustą drogą i Marta czekała aż się ronrieje ostateczniCi Rozwiato się. Wte: •ij^ odeszła od furtki i stan^ pośrodku yodwórka: z opussczonymi rękamL
Siwa pliszka kiegła po snycie da-
bywa, przesady? Może. Zawsze jakaś nadzieja i ciągie nadzieja! Po wyładowaniu: zatem podkładów;, 'wj-jezdzając-na drogę,; pociągnął nie lewą, a prawą lejca, •zaciął, batem i podążył da miasta;
Do -tradycji niiasta,; sięgającej chyba od 1 egłych. wieków: przywiązany był u-rząd. rakarza magistrackiego.: którego za-; lówno obowiązkiem, jak przjnvilejem by ło wyłapywanie; z uhc—- wałęsających s:ę 1 bezdomnych psów.: Wyjeżdżał oń ra ; miasto; jednokonnym wózkiem w kształcie małej plaiformyj do której przymocowana była z górj' klatka ó żelaznych prętach. Bokami szło dwóch czeladników-oprawców zaopatrzonych: w dłagie kije z pętlą na końcu, na która łapali przygodnego psa; a następnie drżącego ze strachu, wrzucali .do wózka, i pochód posuwał się dalej. Cała ta,' procedura sprawiała; wrażenie niemiłe, nieestetyczne,; można było by zaryzykować timer-dzenie, że wręcz przykre; Żałosne skomlenie złapanego psa;przechodziło nieraz w zawodzenie podobne do jrfaczu skrzywdzonego dziecka. Dochodziło też do scen brutalnych; Od niepamiętnych tedy czasów; wydany był surowy nakaz dla laka-rzą, ażeby możliwie: niezadługo po' świcie zakańczał swój proceder i zjeżdżał : ulic, a j"uż w każdym w>'padku przed ranną godziną, o której młodzież szkolna wysypuje się z domów do szkół, aby zaoszczędzić jej" gorszącego widokii łapanych psów. W gruncie rzeczy psont tym nie działa się wielka krzywda. Ba-kan; zdawał sobie sprawę, że \vykup jaki j>obierał od właścicieli złapanych psów, ^vynoslł więcej, niżby mógł ;uzyskać;ża skórę lub tłuszcz.. Nie^\7kupionę zatrzymywał pp prostu na sprzedaż, i tylko nieliczne; bywały unicestwione: Wiedziieli o tym dobrze.mieszkańcy miasta, ale widocznie leżało już coś w naturze ludzkiej co buntowało się przeciwko brutalnej przemocy nad l>ezbronnymi zwierzętami, bo; protesty i ■wynikające z nicli awantur)': stały się równie zadawnioną tradycją miasta, jak sam urząd rakarski Paweł pamiętał - od .dziecka te incydenty^ gdy. krocząc, b>T^'ało,: do szkoł>\, spotykał; klatkę hyclow^ską.zapóżnioną na ulicy wbrew przepisom policyjnj-m, -
W sobotę, 14-^erwca 1941 roku, gdy szedł ułicanii tego samego miasta* był jasny, słoneczny dzień i akcja deportar ćji rozpoczęta przez organy NKGB o świcie była jeszcze w pełnj-m toku. Płaskie ciężarówki spwieckiej produkcji stały pojedynczo i szeregami przed kompleksami kamienic lub jechały w różne strony. Brano nie włóczęgów bezdomnycli, a przeciwnieirludzi przeważnie dawno zadomowionych; brano do więzień^ kator-g), olwz<^w,aazsiyU^ lub śmierć, i żaden
wykup za żadne pieniądze, nie mógł wchodzić w: rachubę; brano nie kilku czy kilkunastu, ale od razutysiące; brano otwarcie, na oczach całego miasta; Brano nie psów! Przeciwnie, brano ludzi.;. I 010 nikt.nie protestował, nie krzyczał, me awanturował się, nie bronił, nie wy-.'^walał. nie. wgrażał^ pięściami.;Nawet nikt nie;skomiił. Miasto z wyższego na-, kazu ; miało nie przerywać codziennej pracy 1 ludzie, którzy pozostawali, lubo niewiedzieliy czy jutro jeszcze pozostaną, szli prędko chodnikiem,, nie zatrzymując się, odwracając oczy. Panowała cisza i spokój.
/Zabierano tylko z domów;,w ■wyjątkowych wj'padkach z. miejsc pracy, prawie nigdy z miejsc publicznych. Po głównej ulicy, przezwanej obecnie Prospektem Lenina; toczyły się w obydwu kierunkach ciężarówki ładowne ludźmi; Zajeż^ dzano do jednego domu. zabierano ró^ dzinę figurującą na spisie ewidencyjnym NKGB i jechano pod nowy adres;;:W ten sposób niektórzy z wcześniej aresztowanych krążyli po mieście tam i: sam w: ciągu ikilku godzin, mijali się nawzajem, znowu: jechali. -Widziało się znajomych, bliższych, dalszych, krewnych czasem.
W pewnym momencie na .jedne/ z takich; ciężarówek, w samjTn jej końcu, Paw^ęł dojrzał wystającą ponad bokówkę postać Łaszowskiego; Ón, ojciec, star^ matka i żona z córeczkami. Stary włożył futro; choć było lato. Syn patrzał przed siebie w plecy siedzącego przed nim nieznajomego. Patrząc w ten sposób musiał nie: widzieć nic; Było • w; wyrazie jego; twarzy coś ze skamieniałego zdumienia. Przejeżdżali właśnie w chwili, gdy Paweł równie zdumiony stanął u wejścia kawiarni; w której tak nieda-wno jeszcze ro-: zmawiał z Łaszowskim. Później; wszedł do środka, bo zobaczył reżysera siedzącego przy stoliku koło okna. Nie widzieli się od czasu gdy jeszcze namawiał Pawła do współpracy w teatrzi?. Teraz nie witając się wyciągnął rękę wskazując następną ciężarówkę, jadącą w przeciwnym kierunku; na której siedziało-dwó^^ niaków, a trzeci stał.
r- To jest syn tycłi.. Jakże onLÓ Zaraz sobie przypomnę nazwisko; Odwrócił twarz marszcząc czoło i jął nerwowo mieszać w filiżance: łyżeczką. —: No, na ulicy Zamkowej mieszkają. v Zaraz!
-T-^ Niecił pan nie miesza, i tak-bez cukru — odezwała się kelnerka.
Spojrzał na nią z roztargnieniem, mieszał dalej i nie mógł sobie przypomnieć. Paweł; przysiadł się doń, też nie witając się^ i uważał to czemuś za naturalne, jąk i to, żę reżyser był źle ogolony i miał krzywo zawiązany krawat;
— Czy wie pan, kogo jeszcze ze zna-jomydi? — spytai,
Dr. Władysława SADAUSKAS
LEKARZ DENTYSTA
fdrugi dom od;Ronces\'anes):- .
Prz\'jmaje za uprzednim .telefonicznym porozumieniem .
Telefon LE 1-4250 129 Grenadier Rd. S
OR. T. L. GRANOWSKI
DENTYSTA CHIRURG
Mówi po polsku. 514 Dondas St. W. — Toronto T«l. EM 8-9038 ^ ^
BIURO TtUMAUEl
Dr. iur. J. K. MICHALSKI
Wizy Paszporty^ Emigracja itd;
57 OUEEN ST. w. . EM
(koło Bay) pok. 308 T(
OKULIŚCI
DR. W. W. SYDORUK
DENTYSTA
Przyjmuje po uprzednim telefonlci-
-...; .• - nym; porozumieniu. . 80 Roncesvalles .Ave. •: Toronto Tel. LE 5-3688
1 P
Dr. V. JIHDRA
LEKARZ • DENTYSTA
zawiadamia pacjentńw dr. Wlęckow-..sklego o - pj-zyjęciu praktyki ..na 310 Bloor St. W. Tet. WA. 2-0«44.
Wizyty za iipr/.ednim porozumieniem \ itHefoiucznym.- i9P
OKULISTA
S. BROGOWSKI, 0.r
420 Ronceńallei A«a, - j
(blisko Howard Piii) Go<lz1ny przyjęć od 10-<.30
telefonicznym porozumieńKL Tel, LE M251 . CL 940»
f
OKULISTKA
J. T. SZYDŁOWSKA.
OD., r.tjij^
Badanie oczu,: dobieranie szUeł i*.' pa.sowywanle "contact lensM" CQdzlennie od 10—7, soboty ^rtKnu w.-innych godzinach za upnrtS ; . porozumieniem.. .
1063 BloorSł. West - LI itm
(róg Havelock) ^jj*
Lunsky
WA 1-3924
; Oc2y ba(jamy, okulary. do.ctosow.ujemy do wszystkich defektów wzroku, na; nerwowo.ść,.;na ból głowy. Mówimy po polskii
Okulista
470 College St.
Lach Chiropraciic Clinic
Stanisław J. Lach, D.C. .Władysław J. Lach. D.C
DOKTORZY CHIROPRAKTYKI
prześwietlenia
124 Roncesvalles Ave. — Toronto — LE 5-1I11
Luck Chiropracłic Clinie
BRACIA ŁUKOWSCY,
DOKTORZY ĆHIRÓPRAKTYN
Specjaliści w leczeniu artretyzmu. reuniatytnra, polio. lumbaeo; syic^f'!:.!. doltfeawosci' muskułów i. siawow, oraz zasilania i normowania cali^ organizmu. — X-Ray prześwietlenia. v^
1848 BLOOR Sł. W., TORONTO, ONT. — TEL. RO 9-2259
140 CHURCH ST. ST. CATHARINES
TEL. MU 4-3161
LANDIS PHARMACY
462 Queen St. W. 'Toronto EM 8-2129
Nasza apteka to wa.sz punkt, gdzie znajdziecie'poradę w zakupie różnych; witamin i lekarstw dla waszego zdrowia. Kwalifikowany aptekarz jest zaw.sze.dta wa.szych usług w. sprawie wysyłek lekarstw do Europy. Lekarstwa najwyższej jakości i świeżości po cenach najniż.szych. Gwarantujemy dokładną poradę w w^ibone kosmetyków. Ob.służymy was w; wa.szym. ojczystym jeżyku. •
APTEKA GARDIAN'A
Właściciel Tadeusz Gardian
.Najstarsza polska apteka w Toronto • Wykonujemy recepty ze .wszystkich krajów.
Zamówienia wysyłamy natychmiast. Piszcie, telefonujcie lub zgłaszajcie; się osobiście. ■ Popierajcie polska aptekę. WYSYŁAMY WSZELKIE LEKARSTWA DO POLSKI i INNYCH KRAJÓW EUROPY ORAZ DO USSR.
297 Roncesvalles Ave., Tel. LE 6-3003
TORONTO, ONT,
W
RATUJCIE WASZE ZDROWIE LEKARSTWAMI ROŚLINNYMI
Mi.sjonarz, w Abitibi uratował tysiące, ludzi z ifl**''''?' chorób .przy pomocy prawdziwych lekarstw roSli.nn.vcfl.
Piszcie z całym zaufaniem co.. Wam; dolega :i polecJJCl* •.nas swoim.znajomym. Ceny umiarkowane...
Adres: Les Remedes du Pere Missionaire. Box 1360, Amos, P. Que., Canadj.
•hor**
UWAGA! .M. C. Skin OintmenI
"Skórną maść^' najnowszego patentu M. C. używa się do le<;zenla scM^ ostrych I chronicznych oraz w.szelkiego rodzaju egzem i^ l"?"^^' iSi* wniez podobnych schorze* •kornych- Skórne choroby,, jak egze.Tia. ^ wysypki skórne, Irtóre niepokoją ł męczą, luddciaserecalynu ''J^f^ pują szybko.po użyciupowyższej maści "Mi C. Skin Olntmeni . S przesyłką pocztową |2.50. - ' ^
Maść tę wyrabia Mrs. M;CzulińsW. wytwórnia .skórnych tntsa, , "M. C. SKIN OINTMENT". M. C. C Ó R N O I N T M E N«T . Mamy równiei M. C. niaść przeciw odciskom 1 leczeniu brodawek,. M. C. maść skórna IM. C. riiaść ńa odciski są najskuteczniejsze, jw«
na znaleźć na rynku kanadyjskim. : ■ ' ri^ bOP»
żądajcie w swoich aptekach, w razie nieotrzymania.proszę p.'=^;
średnio do producenta: . ■ 1 uil*''*
M. Cioliński, J59 ROshoIme Rd. Toronto, Onł; Tel. LE »-5«»2- P« Uk
W razie niezadowolenia zwracamy pieniądze po tygodniu
PŁOMKŃ PRIY STOlE
Wspaniałe dania prz>'gotowane przez kuchnustrza d^l<>?*_.p|j^^ Krewetki: smażone z sherr>\ homary, Cardinal sos z p^^Y^Mi^, stejk, cielęcina -Scalopinni, smażone nerki, cielęce ^ pieczone ananasyltd.
3 orkiestry:
.ze śpiewem
BURGUNDY ROOM (Re»łaor»c|«) RAINBOW ROOM - . .a^
CONTINENTAL ROOM (Dancing i w*""^
ST. REGIS HOTEL
SHERBOURNE prry CARLTON — TORONTO - WA
/