—i
"ZWIĄZKOWIEC" MAJ (May) Srodi, 30—1962
sni. y
h polskich ko. !>ły iwbileun.
r On!.
^efana Wytryńtk*
Właei ój synowski IwH listopada 19M r, jgp wyniesienił Dl wą, a kłóry syiiv J Polakdw.KiWt I świecie.
ponadto wiąunicf siych modlitwł mik Soboru r» Watykańskiej, U nictwem Wiaj # jakowyriiniia. synowskiego pny. Stolicy Piotrowi, rnie o błogbjfc stotskie. ' .
wiątobliwoki isi i najoddańsi lowie:
Capiga, CR. ilisikiewici, Cl
Prusiński, C. l -apiński, C. R, :an aiur.
Sie zdążyłam dokładnie przyjrzeć 'całemu' muzeum Jureckiego^ gdyż I już on sam swym drżącym; cienkim sem nawoływał:.' . ■ U - A więc proszę drogich gości do ^lu' Proszę mi wybaczyć, jeśli coś nie ;D3dnie jak należy. No cóż,. starok.a-sierskie gospodarstwo — tu mrugnął' -ozuniiewawczb w stronę. Iwony. — rdzo proszę moicli gości, by zajmowa-niiejsca stosownie do ułożonych kar-: 1; z nazwiskami.
Zaczęło się zwykłe.w takich razach mieszanie.. Najpierw ;nikt' nie. chciał jść pierwszy, potem wszyscy naraz, rpoczęło Się szukanie, owych kartek, wreszcie i>o chwili wszyscy szczęślj:' zajęli swoje miejsca. Z jednego ca. śtoiu zasiadł Jurecki, a drugiego a. .Gospodarz po obu stronach owe dwie baletniczki czy też aktor-sprówadzone przez Iwonę. Ona po ^wej stronie miała Wiktora, po lewej inesińśkiego. Ja siedziałam przy .Wrae-ildm, a po mojej, lewej ręce Kulesza, irzećiwko zasiadła Danuta. Obok Da-iy jakiś starszy pan, który wśliznął do pokoju już kiedy siadaliśmy do Skłonił się wszystkim w milczeniu iałj'czas niewiele się odzywał. Kulesza
CAIN (CZYt) ał I NotiriMi w Ornda ^rN a LUCMK
\. E. Tel. llffflł czwartid od fadt I wiecŁ . W
owauki, ba
- OBROflCA IIUSZ r kancelaiti nes, WtłtlMntM, Ile & Soułi
E, HAMILTON aurt House) i: ja Min U 34«M iMt
•ZIC, BA
.OBROŃCA
tIUSZ
Hamllłen, Oiił. -JAM4M
[GDZIE?
JTINENTAL \T PRODUCTS
ROBY MICSNB. a i dctaliant.
OM TAILOI
ckarwykoDB)* jlcie I tawartł, yniesionyck ' SZKOWSKU
INITURS Cft; adresem.
owego
° 1* JAW«
Lekanftri
jYŃSKr ...
najlepiej tj» ! Londynu Pi* raz wnelW
I POLSKI
i paald
•mej irie««*
YŃSKI
Hamilłon»OJ
i.7720,. »"
iwAeW
onalej Jalw*^
nął mi na ucho, że to.jaJ<iś dalszy yn Jureckiego, ktoś inny ■ zaś rów-ież informował, że to jego brat; Przyjęcie rozpoczął. gospodarz, wsta-■ż.miejsca i wyginając dość napu-ne przemówienie o sąsiedzkiej przy-li. Roz.mówa z początku. była .sztywna logólna. .Po trzech kieliszkacłi towarzysko roztoiło się wyraźnie na kilka grup. [irecki zajął się niemal wyłącznie swy-sąsiadikami przy stole. Szeptały mu ; na ucho, on zaś aż:popiskiwał, pod-kując na krześle; Wszystko'.razem ayło. się .wypiciem .dwóah bruder-aftów obu dziewcząt z człowiekiem, jlory mógł być ich dziadkiem. Spoglą-pm z niesmakiem na ten koniec sto-ji. nikt jednak nie 'wydawał się gorszyć nawet zwracać większej uwagi. Wrzesińska przemawiała, do mnie Ijłącznie w sprawie tego czy innego niska.. Siedziała .bardzo niewygodnie; tt^Taźnie przechylona do przodu po-.stół i w prawo.', w stronęowego go, milczącego gościa. W ten spo-b, niewygodnie przegięta, zwracała się
do Kuleszy, Często kierowała w jego stronę napełniony kieliszek.
.— Strasznie daleko do.ciebie, Bohdanie! — wołała poprzez stół."~— Alei mus.my przecież wypic razem. Ovż nie tak? .■■ .-■. .
. Oc7y-}pj stawały ńą coraz mct.ni«'j-s/c 1 gorętsze; Twarz wykrzywił niezn-a-n.v mi grymas, czyniący ja niezbvl svm-pdtyczną, ale niemniej; piękna. Kulesya spieszył: na wezwanie..dwa kiclLszki spotkały Sie pośrodku stołu. dzwoniłv o siebie kryształem 1 romly. na-bia!\' ńlirus czerwono jak krew krople.
.— Och. będzie plama: — zabobonnie krzyczała, za każdym razem Danuta . ..— Nie szkodzi.-proszę.pani — wtrącał sentencjonalme bhżej nieokreślony krewniak Jureckiego — gdzie się leje, tam się dobrze; dzieje! Ila. ha, ha! —■ śmiał się sam do siebie, jak automat;
Wrzesińska chciwie, jakby to był napój, mający ugasić, wielkie' pragnienie, duży kieliszek jednym haustem; wychylała do dna. Kulesza dzielił zawartość kieli.szka przynajmniej na dwa łyki.
— Ja juz A ty' — Danuta wskazywała na jego nieopróżniony jaszcze kieliszek.
— Ja, mam czas. Danusiu..:— młody architekt przemawiał dziwnym tonem, pozornie obojętnym, w którym jednak drżała jakaś nutka wyzywająca, możę trochę ironiczna, może nawet nie pozbawiona leciutkiej wzgardy. Sprawiał przy tym wrażenie, jak gdyby myślał zupełnie o czym innym, niż o tym co się działo przy świątecznym stole".
.Twarz Danuty stawała się zła i jakby o wiele starsza:
—Ja wiem, że ty masz czas, ale mnie się spieszy.
— Nie należy nigdy zbytnio się si)ie-szyć...
Danuta odrzuciła pogardliwie ostrzeżenie: .
— Ją muszę się spieszyć — pnechy-liła się jeszcze bardziej przez stół, opierając się oń piękną piersią; — Musisz nareszcie zrozumieć, że ja muszę się spieszyć...
Kulesza odpowiadał głośnym, zbyt głośnym.. śmiechem. Wyraźnie czuł, że panuje nad tą kobietą,więc z zadowo-: leniem prowadził drażniącą ją- rozmowę, która dla nich obojga miała zapew-
ne inne aipełne znaczenie; niż to. docierające do naszej ś^viadomości. Wyglądało, jak gdyby Bohdan cłiełpiJ siępned nami wszystkimi — a może przed jedną tylko osoba przy stole — że oto dla niego piękna. w>twoma kobieta odrzu-ca precz wszellde wpojone od dziecinnych łat zasady wychowania i moralności. pul>licznie niemal okazując swą niepohamowaną namiętność. : Siedzący koło mnie Wrzesiński zdawał się nie zwracać żadnej uwagi na zachowanie swej bj-łej żony. Poświęcał nii wiele uwagi.„podsuwając półmiski i na-pełniając kieliszki. Spytałam oczywiście
0 zdrowie sjmka.
— Dzięki-opiece naszego doktora 1 pani' pomocy — Wrzesiński spojrzał na mnie niezwykle poważnie •wówc/js grypę udało się szyliko zlikwidować ,A-le widzi pani, likwidacja, grj^jy to me w.«ystko ..
— Czyżby jakieś komplikacje, c/y pnyplątała się; jakaś poważniejsza choroba? zapylałam.
Nie. to nie choroba w zwykłym słowa znaczeniu. Choć może stanowi dla dziecka gorszą dolegliwość niż każda inna. — Pochylił się bardziej W' moją stronę, ażeby nikt nie słyszał co mówi. — Mojemu synkowi brak dojnu. On bardzo cierpi z powodu tego, co się stało miedzy, mną i Danutą.
—7 Więc on orientuje się w tych s])ra . wach? Takie dziecko?
— Trudno powiedzieć, że się orientuje. — Wrzesiński nadal starał się mó-j wić szeptem r~ ale odczuwa. Widzi; że | u nas jest inaczej niż w innych domach On nie rozumie i nie wie wielu rze<7v. ale chłonie je jakby jakimś instynktem.
1 to mnie najbardziej martwi...
Oboje spojrzeliśmy na drugą stronę stołu. Danuta wyglądała na osobę, ogarniętą wyłącznie jedną myślą i jednym pożądaniem; Znów wędrowały ku sol)ie; poprzez stoł kryształowe kieliszki.
. — I my się chyba napijemy^ jeśli pani pozwoli. — Wrzesiński nalał z innej karafki jakiejś jasnożołtej nalewki. Podniosłam kieliszek:
: — Za pańską pomy.ślno.ść, ,za koniec pańskich kłopotów.
— Bo ja chciałem pani jeszcze raz podziękować za pomoc, wówczas oka-zana... .
—-Wie pan. nie ma nawet o czym mówić — oburzyłam się naprawdę szczerze.
Wrzesiński nie ustępował:
— A mnie bardzo podniosło na duchu to, co pani wówczas zrobiła i co pan doktór Gawra... Widzi pani, tak często, tak. bardzo często zdaje się człowiekowi, że znajduje się na ■ bezludnej i pustyni. Nieraz aż strach chwy-ta za | gardło. A teraz jakoś mi rażniej;^ix) wiem. że w tym samym domu mieszkacie i pani, i doktór, i że w razie czego, w razie choroby dziecka, mam na kogo
liczyć. To dodaje otuchy, niecłi mi pani wierzy. .. ■ ■■.
Moj sąsiad wydawał się coraz bardziej sympatyczny, chociaż widziałam, że ogarniał go coraz większy smutek. Stół cały znajdował się pod ol>strzałem rozmów, okrzyków i brzęku naczyń. Było wielkie ożywienie, a w tym ożywieniu jakby brakło prawdziwej wesołości.
Rozbrzmiewał głośny śmiech, ale zdarza się-przecie i śmiecli niewesoły. To był ten śmiech. Zamyśliłam się,/ale szybko powróciłam do rzeczy%viśtości. gd\7 przede mną jak samolot lądował na stole wielki półmisek z gorącym indykiem i rozległo-się nagłe powitanie:
-—Dzień dobry państwu! Żyw.ę przy dniu: .świątecznym wszystkiego najlcp--•^/ego! - ' " -
Gdy: podniosłam oczy, ujrzałanr starą panią Kacperską ubraną w czysty fartuch i .starannie uczesaną; Zjawiła^się nagle, z owym padinącym i rumianyin indykiem., Widocznie pny świątecznej okazji pełniła u Jureckiego obowiązki kucharki. ..
— Bardzo dziękujemy pani Kacperskiej za życzenia — odezwały się glosy.
— A ja życzę pani specjalnie pociechy z dzieci — Jurecki-wstał ze swego miejsca i ściskał rękę. starszej kobiety.
— Wie pan co, wypijemy sobie na boku jcszc7,e jwlen toast za zdrowie życia, za życie, które bywa różne, takie czy inne, ale zawsze ciekawe i piękne.
Gorąco zimnego alkoholu wypełniło mi usta i spłynęło przełykiem.; Wrzesiński u.śmiechnął się grzecznie i wycłiylił również kieli.s7.ok ■- do dna... Życie ciekawe 1 piękne... Zdrowie życia... A gdzie Wiktor'' Co robi Wiktor?'
Przy drugjm.końcu stołu lśniła Iwona...; Nieskazitelna złota fryzura, niepokalana biel .1 różowość twarzy, ki-wawe niemali duże ; usta i .śmiało obna7X)ne raimiona. Nagie, długie ręce. Przez chwilę miałam w:rażenie, że to nie istota z krwi i ciała, ale jakiś twór z plastiku czy innej, nieznanej mi masy, znakomicie imitującej ludzkie ciało. Wydawała się i-stolą bez skazy, poruszaną przy ponio^ cy świetnie zmontowanego wewnętrznego mecłianizmu. Uśmiechała się we wia-sciwych momentach, w doskonały harmonijny sposób schylała głowę, wymawiała z dykcją;tak nienaganną, że sprawiała, raczej wrażenie wispaniałej lalki, niż prawdziwej kobiety.
W.ktnr siedział koło niej, pochylony w jej stronę, mając na twarzy wyraz grzecznego; zainteresowania. Gdy. spojrzałam w jego stronę, natychmiast odpowiedział mi spojrzeniem — .spojrzeniem, w niezawodny sposób ożywiającym wargi i układającym je w uśmiech; Po czym wrócił do swej rozmowy z Iwoną, otaczającą go w; tej chwili swoim zapachem, wionącą ku , niemu ciepleiin swojego ciała. • . ,
>()«=X)«=»0'C=>()<
Jersy Seweryn
51
Za jeden twój uśmiech
(Copyright "Związkowiec", Toronto, Ont.)
na ziemi, panie: Tomaszewski, tak, to; del, panie dyrektorze. To za to miejsce
— Toteż mówię panu dyrektorowd:, jak takie fiut .- fiut, panie dyrektorze, mojej kobity. Ten, co do Anglików tu; kwiatek, tam bratek — to jest bez wystał, zamiast ze stalagu do Warsza- sensu,-panie dyrektorze.
wielka rzecz, panie Tomaszewski... Ale jeżeli ona umarła, to wtedy jak? To wie-dy jak. panie Tomaszewski?
Twarze płynęły za szybą w skośnym świetle latarni,, nieustannym potokiem przepływały twane, twarze, twarze, różne, rozmaite, jak meduzy zapadające na dno i znów wypływające z dna; Znów twarz Juli? Być może. Szuka go? Chce go?' — Julo! -:- powiedział na głos za ladę, do pana Tomaszewskiego, me poznając go. bo myślał o tamtych dwóch sylwetkach na tle firanki, jasnej i ciemnej. — ja wrócę... może... jutro,..,
— Bardzo mi przyjemnie, panie dyrektorze, — syczało zza lady— 1 jutro.
Ił' WTócić. Przez koleżkę swego powia-pił, .że wraca. Już w ołjozie siedzi, na'
na ziemi, panie ,d>Tektorze, za to "ja — ona — ono",. — chichotał i krygował się za ladą", zaróżowiony, rosnąc, jak uj)iór w.ocza(;h, zabarwiony na żółto kleistym światłem żarówki, wplątany, w groteskowe cienie i strach i próżnię. I w duszące przeczucie — nieuchronnego.
Trzeba i.ść; —^Dowidzenia, panie Tomaszew.ski. Do.widzenia, panie Toma-, szewski... — Cienie pr/y drzwiach rozstąpiły się przed .chwiejnym .szklanym krokiem na przełaj — w ulićę^ i zamęt 1 noc, rozlaną na pół nieba. Pan Tomaszewski wyskoczył zza lady, otwierał drzwi; kłaniał się, dziękował. Koniecznie, żeby jutro, bo może pan dyrektor
Miejsce ną ziemi? Łatwo powiedzieć miej.sce na ziemi. — Nie rozumiem, nsport czeka. Tylko patrzeć — po-j:_ mruczał, wyciągając z mułu słowna "i się nam;.. A tu moja kobita w] _ nierozumiem. panie Tomaszewski. n}TTi .miesiącu, panie dyrektorze..; j Miejsce na ziemi? Bzdura, panie Toma-Acli, tak: przypomniał. To zmartwię-j sże.w.ski. Niech no pan naleje jeszcze. .te.go■ z. wąsikami, pana Tomaszew-1.panie Tomaszew.5ki, To ,już. ostatni f'Cgo.' .Ślepy zaułek pana Tomaszew- pod to miejsce, na ziemi. Ech. panie wgo 1 jego ."ikobity". Zaułek, z: któ- Tomaszewski. Ziemianin z pana... :
Miejsce na ziemi? ł.atwo.pow^iedzieć
jciwrowi
" — .ani do adwokata, ani. do księdza; 'dź sobie., człowieku, sam.. Martw się, :ecka; wdowo! Radźcie - sobie sami, sami sobie., we własnym sosie... • Y—cale życie, pance dyrektorze, my-' ni: dziecko. Własne dziecko. Rozu-PM, panie dyrektorze: żeby to ro-■ żeby to karmić, uczyć, chodzić ko-fego. Ale cóż? Nieboszczka — żona ''ita, i nieżyciowa, panie dyrek-• Skąd jej 'było dO dziecka? To ja z dopiero z kobitą moją sens świata 'eni. panie dyrektorze. I ona,, pa-/lyrektorze, zarówno. A jak jeszcze ^jnie przyszła wiadomość, że jej An-ślubny zaginiony jest na amen. gięliśmy sobie: to już my razem śmierci. Bo przypadamy sobie, daj każdemu. A tu trach, panie orze! żyw i wraca... ^-hał ~ nie słuchał. Dokuczał tam-niewyzv\:olony motyw gitary. Co mó-'en śmieszny z wąsikami? Że znalazł św;ata? Mąciło się wszystko i rozr '■^'aJo, a-ten;— o sensie świata. W na Ząbkowskiej, znalazł sens W tym smrodzie, w tym zadu-5 tych zarzynanycli ścianach? ~~. Jaki sens? •— powiedział z tru-J< przedzierając się przez duszne o-^enie, wyciągając słowa z fcleiste-— Jaki sens świata, panie To-[■ski? Co pan plecie, panie Toma-Co pan wie o sensie? Bujda '"^ko, panie Tomaszewski... Co pan ^ sensie?
"7. ^^'em, panie dyrektorze, ł)o ża-'uozof ze mnie. Zwyczajny sens^ pa-"JTektorze: mieć swojie miejsce na zeby i do ludzi pasowato i dó IytaL-^^^- Miejsce na ziemi, panie fl^T-^^tego się masz tr^miać. Bo
I 4 A ;.i , 4„ i, TA O Sie w'tcdv e nagietki i a.<;terki, rre
skaw tego eto skosztować, na probc. Jo ,, , • , ,
•• * • •■ • zedki, a to w.szy5;tko po.szło na ukos 1 w
bbk, ;po .sw'ojemu, a teraz wstyd; przed.
nie w rachuneczku, panie dyrektorze, to tak- na osobności, dla. towarzystwa, bo .sam mam ochotę na jednego. Tornoja kcbita na specjalną okazjęwiśmaczek przyrządziła. Ona u mnie uczona, Wi-śniacżek takim oto sposot>em: na kilo wiśni cbowiąz-kowo drylowanych — pół litra spirytusu, a potem na pestki utłuczone -^drugie pół litra. Znakcmicie
— miejsce na ziemi; ;
Twarze za szybą przepływały jak meduzy w akwarium, chimeryczne, blade. .... nieludzkie Zdaje się. że mignęła twarz.: P^^^^zę..
.Juli - pociągła, śniada. Mignęła. ł>ły-l Rubinowy płyn migotał w angielce, snęła zębami", przepłynęła i zgasła. A - Jadowicie i^złowTogi, podota^ może to nie Jula? Tyle jest podobnych. '^^ A, wszystko jedno... Jego miejsce — na Wierzbnie, pod rozpalonymi dachówka-
jaskrawej krwi. — Prosit! — syczało diabelskie zza lady, a chytre oczka mrugały lubieżnie nad rubinowym płynem;
znow chy
nmlu.
mi. na niechiujnv7n barłogu, którego "}«^obr>-m czadem ciągnęło z kato^^^ nigdy nie ma czasu sprzątnąć. A rano Wadły i matowiały kolory gasnącej zo-DW głupi upalny, spocony dzień, i mu-,rzy za oknem a smy fiolet nocy czaił y. i znów ten kurz i zamęt, i - po co?; się we wnękach pi7eciwlegb'ch bram. w -...dom. panie dyrektorze. Nie w! załamaniach murów, w pustce ślepych sensie, ze tak powjem komorne i mebel-j zaułków^ ki. i wygódka^własna. i patefońik. Pa-j ^. "JJ-^^^,^^^^ nie dyrektorze. Nie w sensie — klucz w mi. panie lomaszewsK . i^aice <-^^^^l^J^ k eszeni rozumie pan dyrektor? To de- bejmując kruche szkło z żywą krwią tal to - byle foi^a była. A w sensie: a rubinowy p^-n oparzył mu krtań, jak wi, lu ^3 płomień. — Za miejsce na ziemi..,
Jeszcze jakieś i^acenie rachunku, sumowanie i liczenie banknotów. Wy-
ją ona —. ono,..
— Bardzo ładnie, bardzo ładnie. Na-
— to"ttr: c!^ cJodźi.Tz %^ garnął w^y^kie. jakie mi.łw kieszeni, ^go mu w u4ch wiatru, z żelaznego zmięte-i jK)kręcone^Razowe^yh}y^6^^^^ ^^y^^^Ą r^""r ^^::^x cip mflt\w z nebieskimi, plątały się jakies papier-
— gitarowy, klarowny, ostry. Początek był:
...za jeden twój uśmiech....
— ale dalej zniekształciło się. załamało w synkopie. W skrót zbliżony dźwiękiem, ale nie to, Brzmiało — ''ją, ona. ono..." I było najzupełniej juz bzdurne: - "Za jeden twój uśmiech -
— ja — ona — ono..." Ale imienia piosenki nie mógł sobie przypomnieć...
— Może pan ma rację, panie Tomaszewski - wyciągał z muhi ciężkie, lepiące się w gardle słowa, — pan jest
we, wycinek z gazety z- "poszukiwany J)uchalter-bilansista", oddarty kawałek opakowania z "Morrisów", bo podobno jest, panie Tomaszewski, jakiś numerek pod banderolą i można wygrać samo chód i dolary Mieszało się wszystko, przejrfywało i leciało — papierki i cienie, twarze za szybą, nadciągające chmury i noc, i to "Za jeden twój uśmiech ja — ono...'' — Nie szkodzi, to reszta ju-tro! — zagarniał papierki pan Tomaszewski, — pan d)Tektor to jak swój. Pan dyrektor uiści jutro, A wiśniówecz-ka nie liczy się. To poczęstunek od mo-
zw>-czajny człowiek zPragt, i nia ^ 'kobUy.ł«nie dyrektone. To me haa-cbolera.^
fację: ja ■— od3.—: ono.,. . ■ ^,. ^ ,....
Julą. Żo niedbaly maż, że nieczuły wdowiec. lio widzi \\pan, panie Toma.szew-ski:. u mmc z tym "ja — ona --- ono", to mc w.szysiko w porządku.;. ;
Trzeba i.sć —na. swoje Wierzbno na ziemr ;Trzeba i.ść: otwierają się idrzwu w bla.sk! 1 kolory ziomi i czarną mgłę nifcba; Twarze, głosy, krzyki, dzwonki. Świetliste kwadraty witryn, wystawy, drzwi, bramy. Ale się spostrzegł, że i-dzie w kierunku Brzeskiej. — Nie, tam nie — mruczał -do siebJCi — tam: nie. Znów Jula się nadmie, że.;. Do j/rzystan-ku, do jedynki..
Zawrócił. Na ukos brnął pr/,ez jezdnię; . bagatelizując wszystko, i ;panicz: ny" bek klaksonu, i dzwonek tramwaju, i czyjs ironiczny okr/yk z chodnika:. :— "równo, obywatelu!" -r- ."Prędzej do Warszawy, myślał uparcie — do Warszawy...
Nadjeżdżała "jedynka". Chciał podbiec te klika kroków, ale nie zdążył — wymknęła mu się spod wyciągniętych ku poręczy rąk. .Nawet jakiś na stopniu usunuł się przezornie, dając miejsce ;do skoku Mokrzyckiemu. No, i właśnie to, że wymiknęła "STę. zdecydowało,, że przejdzie przez jezdnię do przystanku "Piątki". Prędzej do Warszawy..
Joanna pochyliła się gwałtownie i schwyciła kierowcę za ramię, — Panic Zygmuncie! O!... .
Elastycznie, w lot obrócił kierownicę. Zahamował. Pijany na jezdni łjałan-, sował rękami, jak akrobala na linie, ni to łapiąc równowagę, ni to usiłując za-trzymać Forda. Z lyhj grzmiał tramwaj. — Ażeby cię cholera! — syknął kierowca. Skręt. A ten pijany już leciał ną l^cłnik. Balansował jak na linie. Chrap-liw>Tn rykiem klaksonu rozdarła się nadjeżdżająca ciężarówka. — A żeby cię
Wstęp $1.25
(wł. z pod.) : Trybuny $2.50
(Wł. z pod;)
~ Tramwajem Q«(»en bezpo-.śro<lnio do wy.ścigów.
Informarjc:
0X 8 3131 Bezpłatne parkowanie.
DO POŁSn
PIENIĄDZE, PEKAO/
LEKI, 2YWN0IĆ NailepiejI Najłanicjl .
JANIQUE TRADlia
J. KAMIEASKI Toronto 3, 835 Q»—ń St. W.
1.1. EM 4-«025~ Edmonton. 10649 . 97tli St
t«l. CA 2-3t39
Począłek O 2 po poi.
OID JI/OODBINE
3« W^4
ADWOKACI I HOTARIUSZE
E. V. MATURA, LLM
ADWOKAT — OBROŃCA
NOTARIUSZ 10 Adelildt st. Eatf, Tor«nlo 1, Oni. Tel. Biura — EM 4-3«l$ Miłiłk. — LE I-M22
■ ; ■ " KM) w
BIELSKI & BIELSKI
Adwokaci - Notcriuste • ObroAcy Załatwiamy wnelki* iprawy
cywilne I karne. C. M. BIELSKI, BA.. BCL. y. W; BIELSKI, B COMM. Suitę 307 National Buildin« 347 BAY ST. TORONTO TEL.: EIM 31251 TEL.: CH 47214
IW
OBUWIE
MCSKIE — DAMSKIE DZIECINNE KANADYJSKIE
IMPORTOWANE
RÓŻNE FASONY
■ ■ .■ 1 .
KOLORY 20% ZNItKI W MAJU
Miehaers Shoo Salon
1696 OUEEN WEST
.. ■ s«.s
OKULIŚCI
OKULISTKA BR. BUKOWSKA BEJNARCD. 274 RoncesvallM Av«.
(przy Geuffrey) .
Tcl. LE 2S493
Co(j2lnv pr7yjvf: cod»Jrnnle od 10 runo do a wierz. W~ aoboty: od 10 . do 4 wlecz.
■ .■■«w;
E. H. LUCK. B.A.. LLB. (ŁUKOWSKI)
I R. H. SMELA, BA., LLB.
ADWOKACI, .OBROl«CY, NOTARIUSZE
Wspólnicy firmy prawnlwj. Blaney, Pałternak, Luch; Smtlł, Engielfon « Watton. 57 BLOOR ST. W. rńK Bay WA S}t4}
OdU/liil V* 1 liisłfiiloun. ■ .Wlpr/orani) za (flefoiiiifiLnym . \. puru^unilenleni. ■
GEORGE BEM, 6.A.
ADWOKAT I NOTARIUSZ . Mówi po polsku-1134 Dundas St. W. ■ Toronto Tel. LE 4-8431 I LE 4-8432
s
DEmsci
DR. ZOFIA RÓŻYCKA
OCNTYSTKA O
2489 A Bloor St. West, Toronto Tel. 769-2220
Dr. S. D. Brigel CHIRURG r- LEKARZ DENTYSTA STOMATOLOG Specjallłta chor6b lamy ułtne|.
l'liysU'lan'H & Sur^eons' BuUdlng : KuncelarU No. 270
86 Bloor Sf. W. — Toronto Telefon WA 2^56
IW
STEFAN A.
MALICKI, LLM.
ADWOKAT. OBROtiCA NOTARIUSZ Biuro tel.: 279-6250
W poiiietJzjałkj i .środy od (i.M (U, 9. Wlecz. : W .sohoty .o& 10 do 12 w poł 383 Roncesvalles Ave. LE 4 8825
Dr. E. Wachna DENTYSTA
Godziny: 10-^12 12-9
386 Bałhurst St. — EM 4^15
IW
DR. W. SAOAUSKAS
LEKARZ DENTYSTA
Pr7yjtniij(- za uprzednim telefonie*-
nym puruzumlenlem,
Telefon LE 1-4250 129 Grenadier Rd.
(druiii dom od HoDce«va]lca)
Jan Alexandrowicz — Notary Public
POLSKIE BIURO INFORMACYJNE
Poirific W sprawach rodzinnych, .spadkowych i maj^lkowych w Pol.stf. — K(jnlrakly 1 inne dokumenty. Imigracja- Income fax.
Toronto, Ont.
'Iłurnac/(fnia 618A Oueen St. West.
Tel. EM 8-5441 f
Polskie gazety i czasopisma
wpro.^l z l'ol,ski droŁja lotnici*. Hcz d(Hlatk(jw«'j (l(,{;l:iiy iJo
dwulyf.odnikow wł^<znit-
Ilfiwicdz sn* o ceny (Iftalicznc i prenumeratę. .Sprzedawcy dla dy.slrybucji detalicznej poszukiwani. EUROPEAN PUBLISHERS REPRESENTATIVES, INC 132 West 43rd Street, New York 36, NY. - Tel. OKford 5-1395
DNIPRO FIEL OIL LTD.
196 BATHURST ST. TORONTO TEL. EM M539
zawiarlamia, że (Jia wygody mieszkańców zacliodniej.joToronto prowadzi we własnym zarządzie
STACJĘ BENZYNOWĄ
przy 509 Jane Sf. (róg St. John'i Rd.)
Sprzedajemy benzynę i oliwę nrmy-TEXACO ~ Czyścimy — smarujemy i naprawiamy auta. Naszym stałym odł>iorcom czyścimy bezpłatnie piece oliwne (fijfnacesj — Mówimy po polsku. —
DNIPRO FUEL OIL LTD.
.3«-W-M
. ł I
I
Ę (i
m
Wyjazdy • Wycieczki • Dokumenty
/i POUR SEńSOHS TRAVEL ,
1
; Cl