liiltillTmw^
lYK WISS
"ZWriAtlCDWIEC* STYCZEft (JąiiPttry) Środa, 9 - 1963
*TVgodtiifc Potosże-zomteśetl ptmiższy orty W pisin«m tzraelsfcim "Od no-
sfeńn. rW; międzyczasie spra-Oi Daniela znalazła się już sądem ttajtcyzszym hra-ł, który — jak informowalU-' ijuż orzekł k nie. jest on ^ pojęciu praw Izraela żydem: uzyskać^obywatelstwo tzra-jedynie na podstawie naturalizacyjtiych.
-angielską promesę.-l-być roo: to. Daniel zamierza fcontyntWK gdyby Anglicy ni* byli 'wtedyaż L-^ .„-ir,-, >^c«/ł« tak opieszali "Szmąiel Rufeiseff
wstąpiłby do jednego z palestyń-
walkę-z zasadąsformułowiti. ip tym orzeczeniu, głoszącą Żyd nie może łyyć wyznania \Lrześcijttńskiego.
ksiądz Daniel z zakonu iielitów Bosych jest Żydem?
Oswald Rufeisen, szara liencja komendy żandarmerii awca getta w Mirze jest ży-
Szmuel-Aron Rufeisen, JEliasza i Fani, członek syjo-jroznej organizacji AiKIBA żydem?
Ja -jestem żydem: -— po-Sział Oswald Meistrowi Hei-|i,ll sierpnia 19^ t., wy-|c tym. samym. na siebie wy-[śmiercL jestem żydem — powie-Daniel 15 lipca 1959, domar |c się "Teudat Ole".
Nie może pan otrzymać ratelstwa na p o d st a w i e lok Haszwtit" (Prawa o Aliji), fe pan nie jest żydem — jiadczył' minister spraw wew-znycli państwa Izrael. ' dlatego Szmuel Aron — Jd;— Daniel Rufeisen zav yl do sądu państwa Izrael listra państwa Izrael...
zie to proces niewątpliwie 3Ujacy i dramatyczny — po. ^nie jak historia jego boha-
lERWSZA METAMORFOZA OSWALDA RUFĘISENA
Ustoria zaczyna się właściwie wwnicy jednego z domów, jednej z wileńskich ulic... eszcże .przedtem —^ w czasie BŚniowe j zawieruchy —-ald wraz z młodszym bra-i rodzicami przedzierali się Ijczystego galicyjskiego żyw-wschód. Oswald — gdyż [domu zawsze nazywali go waldem, mimo źe przy obrze-*iu dostał imię 'po dziadku Huel-Aron: to była zasymilo-la, /galicyjska rodzina, łączą-
ca herzlowski syjonizm z niemiecką asymilacją.
-Zanim Oswald trafił do tej piwnicy, pneszedł on wraz z bratem — przez zieloną granicę —■ do litewskiego jeszcze wówczas Wilna, gdyż tamtędy prowadziła ostatma otwarta droga do Palestyny; Młodszemu Efeonbwi udało się wyjechać w ramach 'Alijat Hapoar"; Oswald siedział
zaś w-r*%achszara" l czekałTu
skich kibuców; Oswald Rufeisen nie uratowałby kilkuset żydów, kilkuset radzieckich jeńców i jednej białoruskiej wioski^ zaś ks; Daniel nie zaskarżyłby ministra państwa Izrael do izraelskiego Sądu Najwyższego. Ale Anglicy byli wtedy właśnie aż tak opieszali, a później był czerwiec 1941 — i wtedy zacz^o się pieldo. .
Łapanka zaskoczyła go na ulicy, wówczas gdy wracał z pracy do domu. Wszystkich złapanych żydów spędzono na ogro-nme podwórze starej kamienicy. Oswald wpadł do: jakiejś sieni. Znalazł się w p^ciemnym kory-tarai, wzdłuż którego ciągnęły się drzwi do komórek. Szarpnął
lina. Spróbował się przez nią przecisnąć. Udało mu się wciaiąć do połowy tułowia i... dalej ani rusz. A zza rogu zWłżidy się ciężkie kroki podkutych butów. Szarpnął się ostatnim, wściekł3^ wysiłkiem... Przeszedł.;. W ostatniej chwili, gdyż zza wę^.zata-czającsię i klucząc pijackim krokiem, wyszedł niemiecki żołnierz...
Nie wiadomo skąd przyszedł zbaMenny refleks. Podszedł do pijanego i wziął go pod rękę:^ '•Pomogę ci.^Dokąd-cię-zaprowa-dzić?"
Żołnierz zataczał się 1 potykał, próbował śpiewać, klął i wpadał w liryczną nutę na przemian; Po minucie traktował już Oswalda jak starego kumpla.
— Och, Kamerade, weist du wievel lausigen Juden hał>en wir heute erschossen? .
Oswald zamarł z pnerażenia.
— Tausend siebenhundert! Pif-paf! Pif-paf! Verstehst du? V- żołdak zaśmiewał się i szlochał'na przemian...
DRUGA METAAAORFOZA OSWALDA RUFEISENA
ci zał^ żofaiiem. Ctdopi pc&a-zali partyzantom/ ijdiaie ukrył Nienuec. Wehrmacht postanowił Wio^ę spacyfiłcoumć: zabudowar nia spalić, co dziesiątego roz-stódać. Na "uroczystość" przyjechała również' żandarmeria z Miru. Oswald — byt on już wtedy pupilkiem Mełstra Heina postenowił wykorzystać odwieczny antagonizm pomiędzy wojskiem i żandarmerią/ Napuścił swojego szefa: **Co sie tutaj Wehrmacht szarogęsi? Kto tu nądzi? Ty, czy wojsko? żadnych pacyfikacji! Żandarmeria powinna znaleźć winnych i ukarać". — No, dobrze^—'-JRahał-się jeszcze Hein -rLjilejjak znaleźć winnych?
. — To już nlech-pan pozoistawi mnie, ^err Meister^—- powiedział Oswald.
Chwyciło. Wojsko odeszło z niczym. Ale jak znaleźć ''winnych"? Oswald poszedł do sołtysa:
— Daj najgorszj^ch. Takich, których wieś chce się pozbyć...
-— Najgorszych? To chyba tylko leśniczy — odpowiedział soł^ tys. Leśniczy wsypał naszego chłopaka; który utaTrł pistolet. To niech teraz idzie na pohybel. Tak będzie po sprawiedliwości.
Kiedy leśniczego postawili przed plutonem €®ekucvinym (a w plutonie był ^en ślązak,
wokacji, o akcjąchr^ terenie* p poszczególnych etapach łikffi^-^^ cji żydów wiejskich; Nicf zawsze to pomagało. Na przykład gdy miano zUkwidowac' żydó^ Krynicznej nad Niwnnem, Os^ wald podał przez getto driado-mość: uciekać do lasu. Ale Żydzi nie dowierzali. Wydali do Mira posłańca, bv się dowiedział, o co chodzi. Ten jeden posłaniec sie uratował. Oswald nigdy nie zapomni młodej dziewczyny, z której żandarm ściągnął sweterek, dobrze zważając, by nie po-brukać go krwią z jej roztrzaskanej głowy...
Kiedy Oswald dowiedział się oTterminie likwidacji getta, postanowił -i^ wraz z aktywem organizacji gettowe j — zorganizować opór. Oswald dostarczy ^roni; Gdy żandarmeria i policja wejdą do getta, chłopcy uderzą na nich z zasadzki. W ostatniej chwili dołączy się do nich Oswald z karabinem maszynowym. Getto rozbiegnie się.
Tertnin likwidacji się zbliżał. Pod lasem przygotowano już doły. Oswald co wieczór szmuglo-wał do getta broń: kilkanaście karabinów, kilka automatów, kilkadziesiąt pistoletów. 1 kilka tysięcy sztuk amunicji; W ostatniej jednak chwili Oswald zmienił plan. Tak będzie mnie} ofiar;
za jedne z nich^—zamknięte;.: - . . . .
Ale sztacheta, za którą uchwycił, zbr<?dnie, o któresiłą rzeczy mu-
ustąT)iła. Prześlizgnął się do środka; Sztachetę wstawił na poprzednie miejsce. Komórkę zapełniała sterta połamanych mebli. Wpakował się p<)d nie jak naj-głębiej, jak najdalej...
Później piwnica, podobnie jak wszystkie inne ciemniejsze zakątki kamienicy,, wypełniła się ludźmi. /A jeszcze później przyszli Niemcy i przy akompama-mencie wrzasków, wystrzałów i jęków— pognali ludzi z powrotem. Wrzaski, wystrzały i jęki przeniosły się dalej na podwórze.
Po kiBcu godzinach wszystko ucichło/Wtedy dopiero zdrętwiały chłopiec ośmielił się poniszyć pod stertą rupieci. Chwilę jeszcze nasłuchiwał: wok(M panowała martwa cisza. Nim jednak wyszedł z komórki, podjął decyzję — jedną z tych, które ułożyły jego życie w fantastyczny scenariusz filmowy: zdarł z rękawa żółtą "Gwiazdę Dawida". ■
Brama kamienicy okazała się głucho zamknięta. Tylko nad samą ziemią widniała wąska szcze-
Hń^ r^.nm »ł ti; Tl^ay^ tydzień przcd likwidacją Qk-_^-------- -----------, który rozumiał po polsku 1 mógł .1^ ^^orowadzi NiAmoów na
Za jaką cenę wolno ratować i ^ro^aimieć f>„£«^„sku), padł obławę przeciwko partyzantom.
Pójdą wszyscy iNiemcy, ani jeden nie pozostanie w miasteczku. A po kilku godzinach tą" samą drogą wyjdą Żydzi.' Oswald wróci z Niemcami --\ partyzantów oczywiście nie znajdą' —po dwóch dniach. Wtedy już będzie po wszystkim.
swoje życie? Czy żyd ukrywają- ^ ^^i^"* ^ wyciągnął ręce do cy się w żandarmskim mundurze jest wsp(»odpowiedzialny za
si się otneć? I czy za taką cenę wolno ratować własne życie?
Na te wszystkie pytania odpowiedzieć sobie musiał osiemnastoletni żydowski chłopiec, wkładając mundur policyjny, zostając sekretarzem komendy policji, a następnie sekretarzem i tłumaczem żandarmerii w powiatowym miasteczku Mir. A wszystko to dlatego, że we wsi Turzec (jednym z kolejnych miejsc ukrycia) zaciągnięty, na posterunek policji wylegitymował się szkolną legitymacją (ibez narodowości i bez imion rodziców) i pochwalał się, że zna niemiecki • i zrobił maturę. Policja potrzebowała tłumaczy.
A więc czy wolno — za taką cenę? I Oswald odpowiedział sobie: wolno. Ale nie ratując własnego życia, lecz życie innych. Przede wszystkim życie skazanych na śmierć, zamkniętych w getcie mirskich Żydów.
Albo inny problem: czy wolno ratować życie innych, poświęcając życie iednostki?
Bo to było tak. We wsi Sima-kowo koło Chorodzieja partyzan-
Oswalda:
— Panocku, panocfcu, nie zabijajcie, ja wszystko powiem, ja wiem gdzie są partyzanci, ja zaprowadzę...
— Co on mówi? — spytał Hein.
— On mówi — przetłumaczył Oswald — że on nie jest winien, że to partyzanci...
— Eh, Schweinerei —r machnął ręka Meister Hedn.
— Panocku, ja powiem, ja zaprowadzę, partyzanci są..;
Padła salwa.
Dziś ksiądz Daniel wstydzi się tego. Mówi: "Nie wolno poświęcać ani jednego życia ludzkiego. Nawet najgorszego"; Ale wtedy to były inne czasy. Partyzanckie czasy...
Z gettem nawiązał kontakt w kilka dni 'po przybyciu do Miru. Pewnego dnia w komendzie zepsuło sie światło. Naprawiał je sprowadzony z getta elektromonter. Oswald poznał go od razu: To Reznik, razem byli w wileńskim kibuou; Reznik też go poznał. Czekali tylko na chwilę, kiedy zostaną w pokoju sami.
Od tego czasu getto było dokładnie poinformowane, o wszystkim, O każdej planowanej pro-
Tak też się stało. Z tą jedną różnicą, że nie wszyscy, Żydzi o-puścili getto: pięciuset 'pozostało. Niemcy natychmiast getto okrążyli. Wtedy "Judenrat" wysłał jednego ze swoich do żandarmerii; niech powie, kto kazał żydom uciekać i kto dostarczył broni. W ten sposób uratuje życie pozostałych.
— Wtedy jeszcze mogłem u-ciec —- opowiada Daniel. — Wiedziałem co się święci: zawsze asystowałem przy takich rozmowach, a tym razem mnie nie dopuścili. Ale już nie miałem sił; Coś się we mnie urwało. Najbardziej bolało mnie. to, że ten człowiek co przyszedł donieść — nie wiedział nawet, że jestem Żydem. Wydawał obcego, który poświęcił wszystko, by Żydów ratować...
Ciąg dalszy w następnym numerze
Tadeusz Zajączkowski
29
Wszelkie prawa rastrzełone.(Copynght)
-To nie może być! — kiwał głową fowiejczyk. — Ja w to nie wierzę!..;
ffbno tylko dać znać panu radcy... łć potrzebno!
\ -rr Jakże-ż tak pisać do niego, do mi-'?.r-.zafrasował się Oszkalło, któ-kręciłó się i huczało w głowie jak jmłynie od tych wszystkich dziwnych in
Ale Sołowiejczyk'wybawił go i z te-kłopotu:
; — Ja panu co powiem— zaczął, dra-się w zamyśleniu za uchem — monie pisać tyż... U mnie jest siostra |Tel Aviv, jak pan tylko powie: Solo-Bjczyk, ja się zgadzam! — to ja dam znać, a ona sama pojedzie do pana i', ona już jemu wszystko tak opo-że bę<ke dobrze!... No?... Oj, ja lu mówię, .panie poruczniku, pan faę-jeszcze nieraz Panu Bogu dziękował I spotkał pan Sdowiejczyka w Kana-Me.!
I OszkaHo zgodził się na wszystko, bo nigdy w życiu nie zdarzyło nrn żeby się z czymś nie zgodził, ale wy-"" z Imki zupełnie oszołomiony i sko-raciały..
I Co za cuda dzieją się na świecie!... przywaliło szczęście radcy Wykrętni... Może tak po 'starej znajomości i o,.OszkaUę, nie zaponmi, może i w lejc rzeczy gdzieś tam któremuś z ^ch generałów prorchyJne słówko |pnie... Może i nie przeniosą go do Jicj grupy. Jemu cóż... Ot, gd^ w lościówce, ałbo w rzeźni, czy choć-w magazynach^ jakichś, no niechby ciem łaini czy. pralni pdowej Ot, byle co, aby tam jaka* sia-ika funkódka i ta nieóbcięta gaża pierwszego [Nadzieja podsuwah nni te pomy§Iun-ale nigdy aiil na cbwilę nie zaświtało w gtov^ 11^ to dobra wrdżka a|kt pn^rszta do niego we iwiasnej ic w nkzłot może ponętnej postaci ;>raIa^S(Ałwiąja;^,^ażetly czarodziej-magią pnemieDić Eopduszka w
mńs^iyĄńdii idmgi i tńecL Znowu Sde bs^^wTJecbalado Palesigmy
I Ifodzid ms^ łe i on wlorMp^
— Byle choć nie do Afryki — czepiał się resztek nadziei...
W piątek czwartego tygodnia (zapamiętał sobie ten dzień: mówią; że feralny, —^ale, okazuje się, nie dla każdego!) w piątek z rana, kiedy dopijał ciepłą lu-rę, którą dawano im pod mianem kawy na śniadanie, wszedł do kasyna adjutant komendanta Ośrodka, chudy, zapijaczony dryblas, zatrzymał się na niepewnych nogach i zaczął kogoś szukać zaczerwie-monymi oczyma.
— Ot, Boże zmiłuj się, znów kogoś w duraki posyłają ■—. pomyślał OszkaHo i nagle z pnerażeniem zrozumiał, że adjutant idzie wprost ku niemu.
— Pan zaraz ma się zgłosić u pana majora — posłyszał schrjfpnięty głos i kwaśny od^ alkoholu buchnął mu w twarz — pan major czeka,,.
" — No, to znaczy się i koniec — pomyślał Oszkałło i wybałuszył na adiutanta oczy pełne strachu i męki, i poru szył najeżonymi wąsami jakby tą groźną miną chcąc odegnać niebezpieczeństwo.
Ale adiutant już się odwrócił był od niego i odchodziły clraiejąc się z lekka na słabych nogach.
— Ot, znaczy się ł po wszystkim — powtórzył Oszkałło — no, cóż, brateń-ku, nić nie zrobisz... Widać tak już sądzono •— i westchnąwszy jeszcze raz, powlókł się do kancelarii komendanta.
Major Piwko istotnie już czekał na niego 1 przyjął go v ^sób zgoła nieoczekiwany. Przede wszystkim prosił sia-
dać^ Potenuprzy^dał nm się z takim zainteresowanim« że Oszkafio aż.zaniepokoił się, czy aby nie ma czegoś nieprzepisowego w jego ubranhi. Wreawde odclirząkn^ -i powiedział, przyjaznym ^osem: , _
— Tetefononrali ze ształm, 2eby pan isameldował fiię ;V pana, pidkownika: Ga-wlatińskiego o {^dsanie dziewiątej trzydzieści... sJoJna* na zegarek — ci pano^ wie ze szt^ to zawsze -wszystko na o-statnią cliwiię... Jakże pan tam dostanie?... Nie zdąży pan, psia toew!...
— Ja... jfltoś tak, na piątkę... hA-kotał OszkaSo.
£, panie, co pan gada..; na pie-cbotkę!... To niby pan puficownik mą czekać, aż pan tam dolezie?!::, CicliO; wlaz!,— kn^knął na całe gardło Kwko — tiejL.' Jest lam kto, do Jas^jv cfao-
go w pośpiechu strzelca — niech no tu zaraz zajedzie samochód!... Odwiezie pana porucznika do sztabu! No! Galopem!
' Jak Czet Gzetem czegoś takiego jeszcze nigdy nie było, żeby komendant dał koniuś swój samochód!,.,' Coś; niebywałego!,..
A jednak niemożliwość- stawała się faktem i zasapany z emocji Oszkałło nie^ zdarme. gramolił się do majorowego łazika. Przypatrywali się temu niezwykłemu zjawisku kilku oficerów, łażących nie wiadomo po- co jak senne muchy po pustym placu, przyglądał się z progu żywnościowego magazynu kapral Sołowiejczyk i w zamyśleniu gładził świeżo wygolony podbródek.
W czasie krótkiej podróży i potem w kancelarii sztabu, a nawet stojąc już w obliczu samego pułkownika Gawlasiń-skiego, Oszkałło był jak pijany. ■■■
Ledwo zdołał jako tako wybełkotać:
— Porucznik,,, melduje się,., na rozkaz!.,.
Pułkownik wskazał mu gestem krzesło, OszkaHo jednak prężył się dalej na baczność i dopiero na niecierpliwe przy-aglenie — no, niechże pan siada! — pozwolił sobie przycupnąć na brzeżku stołka i w nabożnym skupieniu wytrzeszczył na pułkownika przerażone oczy.
Gawlasiński patrzył na niego ze zdur mieniem i. wyraźnym rozczarowaniem. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie tego protegowanego, czytając list polecający Wykrętka. Spodziewał się, że będzie to jakiś cwaniak oblatany, jeden z tych bezczelnych spryciarzy; usłużnych majster-ków od przeróżnych wątpliwych poshig,
— a tu, tymczasem..* Taka pokraczna o-ferma!
Byłby się roześmiał w głos, gdyby nie wzgląd na własna powagę i dostojność... Toż to jakiś beznadziejny dureń
— skąd taki cymbał do Wykrętka?... A może w ^m coś^się kryje?... Może to tylko taka sprytna maska?... przemknęła podejrzana myśl... Nie! Po prostu głupiec —tfwidać to odrazu... A, pal go sześć!... Z takim nie potrzeba przynaj-nmiej 1>awić się w^dne ceregj^e...
— — Wezwałem tu panr-— zacz^, biorąc do ręjd jakiś papier ze stołu —- na skutek gorącego -r- spojrz^d znacząco na OszkaSę-r- polecenia pana ministra Wykrętka. (awdzl o to, źe organizujemy centralną sUadńicę, która Jbędzie zaopatrywać kantyny oddziałowe i sklepy zecerskie. Potizetmję w tym celu czło-wi«ka;zati£anego, o inryprćbowanej uczci
kiem!. Jeszcze jedno: do pomocy dostanie pan, kaprala Sołowiejczyka, to, cho^ ciaż kapral tylko, ale wytrawny kupiec i' zna źródła zakupów w Palestynie, on poprowadzi całą stronę handlową... No, więc:... Liczę na to, że nie zawiedzie pan. zaufania mojego i pana ministra Wykrętka...
' Oszkałło wyszedł od pułkownika, wsiadł do samochodu, dojechał do O, Z,
— wciąż jakby we śnie. Po drodze spró^ bował nawet raz uszczypnąć się w udo, żeby się przekonać, czy nie śni... Poczuł ból — znaczy nie spał,.. A może i to też tylko marzenie senne!.,.
Przed kancelarią Ośrodka kręcił się Sołowiejczyk,
— Nu? — podbiegł do wysiadającego z samochodu Oszkałły,
— Kompania zaopatrzenia — wysiekał OszkaHo — i pan też tam idzie,., i jakieś sklepy jeszcze.,,
Sołowiejczyk wyshicbał tych sensacyjnych wiadomości bez zdziwienia, pokiwał głową, uśmiechnął się lekko, podrapał się w podbródek: ; ^ Nu, a nie mówiłem ja, że jeszcze porucznik będzie nie raz Panu Bogu dziękował, że spotkał Sołowiejczyka?....
-- Ot, i rzeczywiście, jakby w bajce jakiej ■■— westchnął Oszkałło, przebierając palcami nóg w zimnej wodzie — nu, tak jakby w samej rzeczy jakaś dobra wróżka zaopiekowała się,,.
Sięgnął po ręcznik} wyciągnął jedną nogę z wody i zaczął powoli wycierać mokrą stopę.
— Jakby jakaś dobra wróżka,,, jak dobra wróżka — mamrotał z lubością, i raptem, olśniony nagłą myślą, podnió^ głowę, uśmiechnął się z zażenowaniem i zamarł. tak z zadartą głową i nogą wzniesioną w powietrze.
— A i rzeczywiście — mruczał — czemuby nie?,,, przydała by się jakaś, oho, ho... przydała!,.. Jaka żeby tego i owego I żeby kołduny umiała zrobić!...
— wznosił się na szczyty marzeń o błogostanie.,. '
— Ot, to by w samej rzeczy dobra wróżka była —r sapał, podniecony obrazami, które nasuwała mu -rozlńtdzona syyobraźnia,..
' Przed namiotenł rozległy się kroki paru osób i zahuczały głosy ożywionej
rozmowy. ^ • _- -
Ta to, panie Jwięty, czysta rozpusta!-— bębnił szef Pieczynos — dymne rzeczy: daktyle wyrzucają!... Ta, panie, który z nich w Polsce daktyla kie-
wiś(^ zdolnego i inteligentnego — spój- dy widział!... Rarytas taki od wieiktego rzał w tmn Oszka^y, zobaczył bezgra-J dzwonu!... Ta ja sam, panie, raz do roku ńiczne przerażenie w jego wyialuszo- koło Wielkiej Nocy!... Ta jak bywało mo-
nych oczach 1 urwat..
Niel~; Co |a plotę! — myśled ze ztośdą —f to przecież fępak kompletny!
, Krótko ^niówiąc » izudł niecierpliwię znudzonym głosjeni — obejmie pan kompanię'jsaopatrzenla; ktdra jed-nocżeM bęifaie ceoMasi składnicg..^
ja :8tara kupi u Skowrona p^ funta d^dc-tyji ńa Wielkanoc, to do Bożego Naro-' dzenia dóstoją... A tu dostanie żłdb wsiowy paczkę daktyli i zaraz pod m^*,, piimm. w piasek wydepnlę: to, oM,,: nfęch tym Ar^ swoje wierUądy lar*' flÓoU Widzie to' .kto takie 2bei«zeń^
0. FELIKS W. BEONAUSKI O.P. > > SPORT I WYCHOWAHIE FEYCZWE -1 w ŚWIETLE ETYKI SW, TOAAASZA Z AKWINU DO NABYCIA W "ZWIĄZKOWCU" Wyd. Yerltas. —Cena $1.10. 1475 Queen St. W. —, Toronto 3, Ont.
NOWOŚĆ NOWOŚĆ , - YICTOR TUREK PRASA POLSKA nr KAHADZIE Zarys historii i bibliografii w języku angielskim. — -WydawnictwoT~ Kongres Polonii Kanadyjskiej _ ~ Instytut Polski w - Kanadzie. Cena: $4.50 oprowione $3.00 brossurowane DO NABYCIA W "ZWIĄZKOWCU" 1475 Queen Sł. W. — Toronto 3, Ont.
OKULIŚCI ADWOKACI 1HOTARIUSZE
OKULISTKA BR. BUKOWSKA BEJNAR 0.0. 274 Ronc*«vailes Avo. (pny Geoffrey) . T«l. LE 2-5493 fioddny pnyJc^: coddennie oa 10 rano do 8 wiecs. W soboty: od 10 ■ do 4 wlecs, . •■• E. V. iATURA, LLi ADWOKAT ^ OBROACA NOTARIUSZ il Adolałda 8t Ratł, Toronto 1, Ont. Tal. Uura ~ BM 44«)S MItnk. ~ LI 1<Mtt IW
BIELSKI & BIELSKI Adwokaci . Nołariwtn > ObroAcy Załatwiamy wnolkla sprawy cywilno 1 kamo. C. M, BIBL8KI, BA.. BCL. V. W. BIBLSKi' tTtoMl - Sutta w National BuildIno UT BAY ST. - TORONTO TSL.t RM S-1Ut TBk.: CH 4*ni4 100-W
DEHTYSCI
Dr. S. D. Brigel CHIRURG — LEKARZ DENTYSTA — STOMATOLOG SpMlalItła chorób lamy utłn«| PhyiłcUtn'a & Surgeons* Bulldlng Kancelaria No, 370 <6 Bloer Sł. W. — Toronto Telofon WA 2-0056
STBPAN Ą, HALICKI, Ui. ADWOKAT, OBROACA, NOTARIUSZ Biuro tal.: 279-6250 W poniedziattl i środy od 6,30 do 9 wiecs. W •oboły od 10 do 12 w pol 383 Roncemllot Avt. L6 44825
Dr. E. Wachna DENTYSTA Godziny: 10—12 ł 2-6 386 BałHursł St. — EM 44515 W
DR. W. SADAUSKAS klKARk DENTY8TA l>nyjmu]e za uprzednim telefonlea-nym porozumieniem Talafon LE 14250 129 Gronadior Rd. (drugi 4om od Boncearallaa) 8. GEORGE BER, B.A. ADWOKAT 1 NOTARIUSZ Mówi po polaka. 1134 Dundat St. W. • Toronto Tal. LB 44431 . LB 44412
mm
..v..-Sr.<.l3/ '
JAN ALEXANDR0WIC2 LLM.
NOTARIUSZ DLA PROWINCJI ONTARIO Kontrakty, Pełnomocnictwa; Testamenty orar Akty Ciynnofei Prawna okreilone w "Ontario Notarias Act".
Pomoc Prawna we WBzelklcb sprawach Rodzinnych, Spadkowych . 1 Majątkowych w Polsce 1 Zagranica.
Wlerzytelne Thimaczenla Dokumentów, -r-. Pomoc. w Imigfaojl do U.9Ji< i odszkodowaniach hitlerowskich. — Ineome Tax.
Biuro: 618A Queen St. W., Toronto, Ont., Conotfo
Tal. CM 8-5441. <-.<^ Wlactoram: Searboroulfih AM UW i
lOO-W
wie jak zrobić prawdziwą kapustę kiszoną
' Wsuaniala 7 korą
Uhhg» HćNdU & LIbby ^ Omda^ Umłtod. Chatliaini Ontario
'.''■AK \ "W
Wyjazdy - Wycieczki ■ Dokumenty
. j NAjrńKlEJ f^/^JLCfHj, NAJ^/MlC M
FOUR SEńSOHS TRAVEL
' '''OS^HS Bloo/ iSf w ■ 1ci'>n\ ' ' '''''
■i