73
jgriWlGRObZKł
"ZWIĄZKOWIgę^ WRZESiia (SigflawibaH Sehała, 14 — 1M3
2i*
iivł to pierwszy dzi^ roku \dnego. Zacząłem lekcje, ^oś zapukał do drzwi ku--ych Zofia je otworzyła, sjeiź sifedemdziesięcio-letni, a-knepki i prosto traymający ^Jn^j^anin, Eliasz Desjardin. ^ Cz>- to wy. pani. jesteście ,^ nauczycielką? :.Nie, to nie ja.„ , ^ . Vun zdążyła skoócacyć zdanie, '-dczvłl)ez ogródek: _ To dobrze! Zofia miała prawo obrazić się. śłovra Desjardina jednak złagodziły sprawę. Okiaza-się, że nic nie miał przeciw -i osobiście. —^ Widzicie,. pani, lx> moim '^m kobiety jako nauczy-są do niczego. Ja Jenie uznaję. Domyślam aę, tó mąż jest ^nauczycie-To dobrze. ^ Jestem Stary , Wójt — ■ w formie. przedsfawie-się — tak mnie tu wszyscy wają. Mam troije wnuków: -leni te dzieci już trzy la-temu posłać do szkoły, ale li wtedy kobieta. Dzieci żv4y ze mną w puszczy; Or - domu we wsi mam szałas o w lesie, na tym; p^wys-; wn>-nającymfSię w jezioro, samym cyplu.,Dzieci byłymi e: Micłiał jest doskona-do zastawiania sddeŁ Benja-pon^ga mi przy łowieniu a Karolcia od malenkości przemyś^ do gotowania: — >iż najwyższy czas, aby y naukę. To są dzieci mo-syna, Kamila i jego żony ii. To porządTii ludzie, ale
■ chodzi o wychowanie dzie^
— do niczego.-To-jo-.je wy-uję. Więc, kiedykolwiek
-e z nimi kłopot w szkole, zawsze do' nmie. Przedst*nwszy swoją sprawę, danin dorzucił: ^
— W poniedziałek i w ćziwar-k każdego tygodnia będę nau-
elowi przynosić łub pizysy-przez Michała po dwie ry-/Szczupaka i pstr^. Duże i c sztuki.
— Bardzo się z t^ cieszę— Zofia — naturalnie bę-
Wam płacić.
— Żadnej zapłaty nie chcę — iezył Desjardin opryskli-
■ — to będzie moje od-nmienie za naukę wnu-
Aleź Stary Wójcie — Zofia to — nauczyciel opłacany Iffzez nad, i to dobrze opłaca przyjmować dodatkowe-wyBagródzenia od ludzi nie
— Mnie to łiardzo cieszy —
roowi Eliasz — że nauczyciel dodaję tyle pieniędzy: Ale co do tych trojga dzieciaków n^kt inny, tylko ja powinienem wyioa-gradzać nauczyciela za naukę.
Było to powiedziane z całą stanowczością. Nie zreiygnowa-liśmy jednak z zamiaru odwzajemnienia się Starenm Wójtowi za dwie duże, dobre ryby. Gdy przyniósł je po raz pierwszy, Zofia wręczyła mu dwie pusrfd
konserwowe, nadmieniając; że w jego życiu szałasowym mogą być przydatne. Nie mógł się poprzeć pokusie. I tak wytworzył się między nim a nami wymienny handel, trwający po dzień dzisiejs^.
Stary EHasz odwiedza nas często wieczarami. Jego zakorzeniony antyfeminizm nie przeszkodził wzrastającej w nim oj-co-wskiej niemal sympatii dla Zofii.
Przez długi szereg lat , byt iTTm itutejszą gminę stale wy; bierany na wójta. Zaczęto jednak sarkać na niego. Były, dwa powody: Po pierwsze, zbyt impulsywnie i do przesady surowo karcił ludzi za pijaństwo. Po drugie, zbyt nalegał na zachowanie starych obyczajów, a Ui żyińe szło naprzód i z okolicznych osad zaczęty wdzierać się nowinki. To też od paru lat stanowisko wójta przypada z wy-lN>ru młodszym od Eliasza Indianom.
Eliasz zachował jednak tytuł "Starego-Wójta", a to dzięki te
<*ok niego babka z gromadą wnucząt zajęta byta robieniem ffled na r>%. Fr^ediiśny się do nich i zacząłem rozmowę o wielkim pożarze leśnym, który wybuchł w niedalekiej okoUcy.
Pożary takie, częste w okresie suszy, ogamiaią setki mil
puszczy. Często grożą też osiedlom ludzki. Są prawdziwą klęs^ ką ptoocnej Kanady.
—^ Podobno zorganizowano liczną ekipę ratowniczą —-mówię —: i podolmo Kamil, syn wasz. Stary Wójcie, został również zatrudniony przy gaszeniu ognia. To dotorze, bo zarobi ą)o-ro pieniędzy.
Eliasz skrzywił się na to i machnął pogardliwie ręk^r- Zaskoczyło to nas.
r- Biali ludzie—- to przeważnie nierozumni ludzie -— wj^a-śnił Stary Wójt. — Co za sens gasić pożar lasu? Bezużyteczna, bezmyshia robota.! I wydawać na to tyle rządowydi pieniędzy! Po pierwsze: pożary l^ne muszą wybuchać i muszą ogarniać taką hib inną przestrzeń do pe-
ftfiaflanasft. jest niewiele ndod- -y od Starego Wójta. . Wizyty Jego są nam obojgu bardzo wOB-r
Zofia stawia zwykłe pized go-śdem lieibatę i podsuwa mu jakąś przekąskę. Czason jest to coś, czego djed}- nie jadł nlo-pnednio. Ciesor go to. Szoe-
stkich, lubiany, cieszy się jednak powszechnym szacunkiem^
■Nie rządząe-już^-gminą, rządzi jednak tą (sęścią; która zamieszkała jest przez jego potomków, ci zaś są liczni.
Sześciu jego synów i cztery córki nłają już od dawna swoje rodziny. Prayrost w rodzinach indiańskich jest zawrotny. Ród Eliasza nie stanowi wyjątku. Liczba jego wnuków zbUża się już do siedemdziesięciu, a są już i prawnuki. W sumie klan Des-jardinóW' dochodzi do setki. Przysi^ek, w którym mieszka, oddzielony jest od pozostałej części wsi, a ośrodkiem jego jest odwieczny* z grubych kłód zbudowany dom Eliasza i iego sędziwej żony. W przysiółku tym Eliasz jest -prawdziwym władcą, Sprawuje rządy twardej ręki.
Przed paroma dniami wybraliśmy się do niego w odwiedzi-nyv Był to dziie-ń upalny. Stary wójt siedział na trawie ostrząc nóż własnego AvyrobU'. Siedząca
ważne, ale zwierzęta ważniejsze. Dla saren najlepszym pożywieniem są. młode pędy i gałązki brzóz i tópóL Gdy drzewa wysokie, samy nie; nnogą dosięgnąć gałęzi. Pożar idzie zwykle górą. Na pogorzelisku, nisko od pnia au««5«-Trujuu , u, u^cKi i«- i korzeni odrastają nowe lato-mu, ^ chociaż nie przezS^i"^^ " ' ^eraz dopiero sarny ----- ■ ^ --^ mogą się nasycić do woli. Więc
jak widzicie, nauczycielu, pożary leśne śa pożyteczne. Więc — muszą być!
— Ale nie myślicie. Stary Wójcie, że jeżeli lasu nie będzie się ratować, to spali się go za dużo? ■ Vf
Nie! ■— odpowiada Eliasz z wiarą; -—Spali się tylko tyle, ile trzeba. Bo jeżeli spaliłoby się za dużo, a pozostało by za małp to pytam was, hatuczy-cielu, gdzie się . podzieją łosie, niedźwiedzie i inne zwierzęta leśne, Przecież nie mogą zginąć. Więc lasu nie może się spalić za dużo.
Takie sa arkana odwiecznej fUózofii indiańskiej.
Stary Wójt urodził się w namiocie z łosiowej skóry i tamże spędał lata sw€^o wczesnego dzieciństwa. Naihiot stał dokładnie w miejscu, pizez które dziś przecłiodzi tor kolei transkana-dyjsfkiej, Irniy z-naszych pr^aćiół,Dan
wnych granic, i na to nie ma
rady. A drugą prawdą jest — _____
ciągnął EUasz — że w lesie sąsiejs^ czasach,'w dodatku w drzewa i zwierzęta. Drzewa są tak wielkich ilościach? Dan b-
góhłie nm się podobało jajko na miękko iw skorupce.
Zaczynają się z kolei długie gawędyDana. Zrazu nie łatwo nam było idi^<^ać. Nie uznaje formy żeńskiej: "ona" (sfae), zastając ją formą męską "on" (he). Dan nie jest w tym wypadku wyjątkiem. Wielu innydi Indian pocpełma ten sam b^. Trochę podejraewam, że jest to jeszcze jeden objaw ich antyfe-mini23mi. ■•■
W rozmowach z Danem stwarzało to czasem zal)aw7ie nieporozumienia; tym bardziej, że stary ^miewa też inne kłopoty ze słownictwem angielskim Opowiadał kiedyś, te spodziewa się dobrego zand^ za zbieranie "gdzybów" na drzewach.
-— Na jakich drzewach? — pytam
— świerkowych — wyjaśnia. Grzyb na drzewie — to chyba może być jedynie, pasożyt, tóóry po wysuszeniu staje się hubką. 2iacz3'nam się głowić,,czy rzeczywiście można go znaleźć na świerkach. Ina co hułAa w dzi-
Dan Shafflmtdi. — człowiek pasBoy, naewiełe wiedzący o świecie poza nią — odznacza się jednak^ niepo^[>olitą wrodzona mądrością i rzetelnym rozumiej niem prawd durześcijańskich.
Roanawlalłśmy kiedyś o jednym ze złydL ZQ)6ut)ńcb iudn. zamiesztaljącycł^ tutejsze osied dle, —bo tneba wtaądć, te i takich czasem się spotyka. Za lewa mnie krew na samo jego wspomnienie. Ze zdumieiiem więc usłyszałem taką uwagę Dana:
- Nie mogę powiedzieć, bym tym c^wiekiem gardził, czy też me lubił go. Ja nie lubię jego uczynków.
Role nasze niej&kp uległy odwróceniu. To nie >a, chrześcijanin od pokoleń sięgających: tysiąclecia wstecz, wypowiedziałem tę my^ Powiedaał Dan SłMganashi chrześcijanin w drugim zaledwie-pokoleniu; po ojcu, który pierwszy w rodzie prjyjął chrzest. A ojdec jego jeszcze chodził, nawet na co-dzień. w kołpaku z barwionymi, orlimi piórami.
"4^
Dr. V. J. Mciius
LRKARZ OINTYSTA
pnyjmuje UUe wlecioramł 1 « łoboty u uprzednim porołumlenleiB telefonłcinym.
262 RbnĆMvallM . LE 5-702S
J7P
powiada. Że zbierał te "grzyby" całymi garncami. Co to może byc? Okazało się późniejv że Dan zbierał szyszki, przeznaczone na rozsiew • w dalekidi, niezalesio-nyćh okolicach.
Po kilku tygodniach rozumieliśmy już bez trudu dziwny jęr zyk Dana. Odtąd opowleśd jego stały się dla nas skarbnicą wiadomości o starym indiańskim o-bycza ju i o dziwach tutejszej przyrody.
Godzinami całymi można słuchać Dana, gdy mówi o łNido^ waniu łodzi ze skóry łosiowej, naciągniętej na szkielet drzewny; o barwikach w^Tabianych z jagód; o sznurkach i niciach z korzonków jednego z gatunków tutejszej sosny; o tym j^ matr ka niedżwiedaca zmusza podrostka do usamodzielnienia się, zanim opuści go na zawsze; —
0 przedziwnej zmyśbiośd wydr
1 bobrów.
Gdy zashichani w te opowieści, patnymy na jego wydłużoną brunatną twarz, pooraną ostrymi brózdaml orli nos i śmiały zarys czaszki, nie możemy o-przeć Sie żalowi źe Dan, podo-dobnie jak inni Indianie w dzisiejszych czasach, nie nosi wielobarwnego pióropusza. Komu jak komu, ale jemii właśnie byłoby w tym sftoju do twarzy.
DR. MARA JINDRA , DR. V. JINDRA LIKARZI ^> DINTYłCI
przyjmuj* Ukte: włeczorainl 1 « ■oboty.sa uprzednim poroiumlenlam / ! telefonlcmym.
310 Bloer Sł. WMt. WA 2-0844
(przy Spadiiu) 49P
392 TORONTO
i "deoleriy"
prxypominojq, że
teraz zomówić noleży j e f i e n n q poczkę PEKAO
Setki ortykułów!
Poczki "do wyboru"
Moteriały wełniono
Południowe owoce
tywność
Lekorttwa Węgiel
Prowincja Ontario
WYBORY 1963
THE YOTERS' LISTS ACT — PART III Zawiadomienie o rewizfilJzty Wyborco
(w mieiskich obwodach wyborczych) Niniejszym podaję do publicznej wiadomości, stosownie dp art. 73 The Yoters' Lists Acti o rewiiji listy wyborców w OkftSn Wyborciym
BRACONDALE
Rewizji dokona Reyising Officerwpi^łtk, 13 wminia IMI, I tebet* 14 wneśnia 1963 r.. w godzinach od U do 12'rano, od
3 do 4 po poł.; i od 7 do 9 wiecz. według Daylight Saving Time, w miejscu i czasie, jak podano. Kaida osoba, uprawniona do głosowania do Parlamentu Prowincjonalnego (Łegislattve Assem-' bly), której nazwisko opuszczono lub nieprawidłowo wpisńio, ini_ podstawie sporządzonej listy enumeratorów, moie lałądać dokonania właśc wej poprawki nazwiska, które zostanie uiyte pod-. CMS wspom, wyborów. Zażalenia^ poprzednio nalełydedoitone, odnośnie nazwisk nieprawidłowo wpisanych na listy enumerato-rówr-zostaną rozpatrzone w czasie urzędowania jak podano.
Usta wyborców Okręgu Wyborczego wyl^^ zosUnie dd publicznego wglądu w biurze Retumińg Officer: ^
H. L. McKINTRY 861 COLLEGE STREET
oraz w biurze Glerk of thc Municipality, pokój 107, City Hall; Toronto, od dnia —
wtorek, 3 września 1968 r. Obwód Rttitsłracii i Rcwizii A.
Część miasta Toronto, położona na północ od jeziora OnUrio.'' na zachód od StrachanAve. . CrawfordAve., na południe od H4r- < hord Street i Dewson Street, na wschód od Atlantic Ave. I Do-' vercourt Road. Podobwody wyborcze 1 do 29; 32; 33 ' ' Reviting Officer — Alez DYMENT. Eiq., Q.C. -Reyiiins Officer's Clerk Edward J. BAKVILLC ' Miejsce urzędowania.. — 865 COLLEGE STOI^.. • Obwód RtiMłracji i Rtwizii B.
Część miasta Toronto, położona na północ od Harbord Street-i Dewson Ave., na zachód od Crawford: i Christie Street, na południe od Canadian Pacific Railway od Christie Street do Osżin£* : ton Avenue. i na południe od Hallam Street oraz na wschód od Dovercourt Road. Podobwody wyborczć 30; 31; od 34 do 64. ReYising Officer — Mrt. G. H. DUFF Reyiiing OHicer't Cie>k — Mn. Ricky ANTLER
Miejsce urzędowania 62 Hallam Streof. Obwód Reitsłracii i Rewizji (
Część miasta Toronto, położona na północ od Canadian Pa^ cifie Railway od Christie Street do Ossington Ave. i na północ od Hallam Street, na zachód od Christie Street na pohidnie od granicy miasta i na wschód od Oovercourt Road oraz Oakwood Avenue. Podobwody wyborcze 05 do 95.
Reyising Officer — H. B. RIDOUT, Esq.
Reyising Officer's Clerk — Mrs. Doris GOGGIN
—Miejsce urzędowanio — 20 BIGGAR Avenu«.
Po; dalsze informacje zgłaszać się do wymienionego Retur-ning Officer lub do pokoju 107 w City Hall. Dnia 28 sierpnia 1963 r.
ROBERT FORSYTH Choirman of the Election Boord for the County of York .
DENTYŚCI
DR. W. SADAUSKAS LIKARZ DINTYSTA Pnyjmuje t> uprzednim t«l«foiiie»> nym porozumieniem. Ttlafon LE 1-4250 129 Gr«nadl«r Rd. (drufl dom od RonceevaUe«)
Janusz Jasieńczyk WszeUde prawa zastrzelone. (Copyright) -
36 =
: Piotr Paweł" gnał szybko,- szybciej pozwalały przepisy: najpierw na p^-potem skręcił oa wschód w €hjs-High Road mijaijąc skrzyżowania gdzie się dało — na ż^yołi świat-wypraedzając wszystkich, chwila-łuebezpiećźłile.
Phygniatała ©d^i szarość dnia. -Carf prawie - fizycznie. Czuł że oBjnyrai' z brudnego -'pjastyiu niakrył; Lon^: f- wi^e' mrowisko 'malutkich ^^aaycb, . bśzaadziejnydi w swej ^^'inie domków. Zdawało mu się, że . k^Hiła odcięła nie tylko donęcme ' "Kłiktadła barwy, skaziła wszyst-svą i^awą szarością; zamkn^ do-powietrza. I oto on sam^ zupełnie w tjin małym samochodzie — do ^2333 niesEczęścia. ,Baec2ywistośćdr<^ wyrywa go z u-^ oto korek pod Hammersmith. Lu-W02ÓW — nadmiar. Piotr Paweł trąr naładują go inni: wąż samochodów -i niecierpliwością gada spcężonegó
Pręczący, wprost chłoszczący "beor ■ mmuta —^ — — druga —•— na -i« już ruszają. Piotr rzucił okiem s^łkę bei^nomierza: przekieńs-•'Nie dojedzie —. iwidać EHa ^rpali *^raj henzynę,
zwalnia przed pierwszą stacją, wyłą-■fiC z ruchomego szeregu, si^je mając banknotami.
7 .F5ve galions, Jłest! — woła. — -^jt prędzej, zatrzymaj resztę! Nie zdążę! Spóźnię się!" ^ myśU z czą obserwując imitację, poi^)iechu benzyniarza. "Psiakrłw! Ręce z 1 piwo w ^toch!" Olympii poszło już prędzej: Piotr ' 5 Warwkk Gardens'i raicłł się ni- Nie odriAił straóopyc^ minut, fałsze czteiy, mtze-f^ wjeździe wtanwełl Road.
A węszcie: wpada w Oueens Gate, staje na środfai fńicy — no-w dom Pacyny. I»odbiega Ziotnefc .me dostrae^go trpierwszej diwi-^'^'^^Mc trącił ^dTFwiczkaim. Atoś wszedł >do domu Pacyi^, «czur — sadząc z opisu. — Dawno? (- . ' -
-Będzie dwadzieśdamintiŁ Jego sprzed domenC — — Co pan? ^ jfa z panenL..^ "ofr łaesnie M'W stronę :^4oaHii
przystaje/rzuca przez : ramię: —-• Nię, proszę czeka<^! Na gazie! ;
Zbiegając po wyłożonych dywanenj schodach Piotr Paweł poczuł się człowiekiem lasu: atmosfera: niebezpiecz^-stwa spiętrzyła w nim wszystkie siły, wszystkie zdolności. odziedziczone „pO przódlcaoh, któiych bronią był Instynlff, zręcjaiość i wola walki; Biegł bezszelest^ nie, nife potrącił żadnego, pręta przytrz^-mująo^o chodnik.
: Drzwi Pacyny. Gisza: gęsta jakaś, naładowana grozą.
Piotr lekko porusza klamkę — zaii^ knięte. Pamięta: zamek prosty, nie Yale — jeśti nie zostawiono w nim klucza..^-Zagłąda: nie, klucz wyjęty. Ostrożnie^ do roboty.
Oto pożytek 2xęczności w palcach: pęk kluczy w dłoniach Piotra (ten zabrany odruchowo z domu, są i wytrychy), pierwszy nie wszedł —- cicbo, cicho! — już wsuwa dmgi, lecz ten się nie obraca. Więc wytrych — — — chwycił: obrót, metaliczne stuknięcie — przeskoczył rygiel.
Piotr uchyla drzwi, wślizguje się do wnętrza.
Cicho tu, szaro. Ale jest ktoś w mier szkaniu: Piotr wyczuwa to szóstym zmysłem.
Dobrze, że zna rozkład: na prawo -r zamknięte' — łazienka i mała kuchnia, po lewej okno dające trodię światła, na wprost drzwi do gabinetu-bawialm. Piotr Paweł przemierza cicho hall, u-chyla drzwi, wchodzi: znane szmatławe mebde -— nie m nik<^o. Dalej! -
Drugi pokój to sypialnia Pacyny. Tam dopadł gó Piotr Paweł: parę minut za późno. ^ —
liieżał" na dywanie w pozie nienatur rałnćj ale sugemjącej więcej pijaństwo niż nieruchomość śmierci. Tylko szaliŁi.
W pierwszej chwili Piotr chciał za-wi(rfać. instynkt zdusił w nim okrzyk. Stanął i spojrzał — sekunda tylko: do-syt, bf obraz żośtał w mózgu jak piętno w>^}alone żelazem.
Skrót to był dziwny, grofey. Prawą noga — bardzo dhiga, w zietonej. aż krzyczącej pyżamiie — odrzucona w bok spoaęU pTiy obi^ ^wa podkurczona ig5»ał*q!WMe. zlała .sir V perspektywie z równie zielonym trawiastym J^orpusem. fcłóiy;— padając — o-psAaę o krawędź mewTaokieeo, z^f-
mi prześcieradłami zasłanego tapczanu; tuż nad kolanem głowa — przechylona w tył — i twarz spuchnięta, sina, patrząca na Piotra nie oczami^ lecz parą nozdrzy, strasznymi 'głębokimi dziura-mti 4łosa. Na szyi, zaci^ięty. w morderczy węzeł —■ włosld szalik. Szalik Piotra — w kolorowe żyłki i gwiazdy.
Jednym skoldem Piotr był przy uduszonym. Szarpie nini; przykłada ućlio idó serca, rozUiźhia węzeł szala,-'chwyta leżące na stoliku ;nócnym lustro, podsuwa do rozcbyiopyełi ustf za póctoo, za późno! — ani śladu oddechu.
Piotr Paweł powstaje z klęczek, prostuje się; Nagle: co to?
./Stuknięcie drzwi' — daleko, pewnie w haku i zaraz jatóby zgrzyt zamka. A więc to tak:, ocg^widcie! . Odtrącając; krzesło .Piotr wpada do bawialni, do hallu:.drzwi/zamknięte .na kłucz.^ " ' ■ , Sekunda— błyskawiczna, decyzja: okno!
. Szai<pmętargwałtownię- rama podrfor kuje'do góry, Piotr w mgnieniu oka jest na podwórloi, W' sieni, pędzi w górę schodami wbiega na ganek. Widzi: Szczur już w aucie, zapala motor: teraz ważne sekimdy. Byłby: uciekł, gdyby me światło. Ruszył, lecz musiał przystanąć na czerwonych —^ruchoma ściana wo-z^»w zagrodziła mu drogę.
Piotr Paweł był już za kierownicą^ gdy Zodiak śmignął wzdłuż Oueens Gate w kierunioi parku. Za nim Ziomek, który zdołał w międzyczasie wykręcić. A Jako trzeci, spóźniony dość ^yq^ kównie. bo już na. ż^ym świetle — warcząc rusza "Kikero".
ROZDZIAŁ XXIII
w którym JMł pościg H to podwótny).
MacLeon spóźnił się, ale tylko o kii-, ka sekund.
Podjeżdżając pod dom Pacyny, do' strzegł po rugiej stronie Cromw^ Rd-piesiowego "Kikera" sunącego na . noc. Nie zatrzymując się rusjył za niip, pewny siły swego motoru.
Wprawdzie czerwone światło zatrzymało go zaraz, jednak nie ^ńai^diichA licząc, że nadrobi na prostej przed Keo-sington Road:
Tak-się też stało. Wielki ruch wzdłuż Kensihgtońskicłi OgrodóWr^zatrzymał na Queens Gate nie tyiko Piotra Pawła, aj lo również zidonefo ■ Zodiaki i depczącego mu po oponacłi ziomkowego Mor-□sa. Gdy kołeino :dtręcał{ w prawo, spa-
Acton Town, przebyć drogę na I^ensing-ton s^bciej od Piotra ekspresem Pic-cadilly Line i wskoczyć do .lagiiara kp-ło stacji Gloucester Road.' j v -Dalej miał "bardzo przejętą pannę Macinness: tę anobilizował- na własną rękę jako swoją sąsiadkę, bo sam także mieszkał na Chelsea przy Old Church Road. Czując niezwykłość sytuacji wo-lał mieć ze sobą także Szkotkę i tó znającą osobiście inspektora, ze Scotland Yardu.
Teraz, widząc że pościg zapowiada się ostro, postanowił przede wszystkim nie pchać się zbytnio naprzód z6 swymi kobietami: wszak miał przed sobą .Piotra Pawła — mistrza — I lo na dobrym* nie gorszym od Szczura wozie.
Co do Ziomka nie żywił złudzeń: Morris, - "Odpadnie — je^i, zaciągnie się na dłużej. Zwłaszcza na szosie";
Na razie jednak Władzio Ziomek trzymał się dobrze, tuż za Zodiakiem. Mijając Albert Hall MacLeon — cały skupiony w oczach — dostrzegł zieloną plamę Zodiaka skręcającą do parku, zaraz potem cytrynowego Ziomka, kiłka oł>cych wozów i wreszcie wyprzedzającego jeden z nich — jak najbardziej nie-
docfaroniaiz Józm pojął, że zapowiada się wiełki ^lościg. Zaczął ołmiyślać swo-J4 własną tałctykę w> ramacfa ogjaiaei akc^.' '
Ważną pranłanką de<7z|i źe miał ze sobą ^wie kobiety; Taż przy nim ż lewe) sed^?:N)ka, która zd^ żyła pf^i^pać telefonkaiie^ ze <tac|i
prawl(fiowo —^ niebieskiego Con^la " Ki-kerę".
-— Widzi pani co on wyrabia — powiedział do Niki; — Wariat, ale da sobie radę.
Uwaga obliczona była na uspokojenie zdenerwowanej towarzyszki i — trochę --na ukrycie własnego zakłopotania: spocenie, zgubienie łączności z szefem.
Szczeg^e w tyra monaencie nie był Józwa zadowolony z siebie. Miał żywą wyobraźnię: czuł się chwilami w skórze Piotra, który ciągle nie wie, że pn —-Madcon -r- stawił się jednak i jedzie za nim. Wiedział, źe 4rzeba jak naj-szyłKaej podciągnąć, bał się, że światła fjTzy wjeździe do Hyde. Parko i zmienią się łada chwila. •!
: Nie omylił się. Munał stanąć — na szczęście pierwszy -- na czerwonym 1^-gnale. Poprawi w Parku.
Tym raz&m Józef pokazał paniom szkołę: wskoczył wjicamę parkową na żółtym świetle — drugi, trzeci bieg, gaz —- pognał "czterdziestką", potenj ciej —- aż suche liście platanów zaspie-wafy.mu w pędzie. ' _1
MacLeon znał świetnie Londyn, miał pamięć do uiic, skrótów i odległości.
Dr. T. L. Granowski DENTYSTA CHIRURG Mówi po polsku. 292 SpMiina Av«. — Teronifo Ttl. 368-9038
J>r. DANUTA SAWASZKIEWICZ I
POLSKA DBNTYITKA '
Przyjmuje za uprjiednlm telefonicznym porozumieniem, \,
T«I.LE 5.9917 282 R<Mic«cv«llt« Av«.
(róg Geofftey St.) ,
is-p-es:
Związek Polaków w Kanadib ta orginizacja iłuiąca ponad 50 lat Polonii. Wiol* tkorzystan gdy bedzioflz i*i ctłenkiom.
ORUUSGi
OKULISTA
S. BR060WSKI, 0.II.9
420 ReneMvall«t Am
' (blUko Bowanl Paark) Oodzlnr pnyj«« od 10-6J0 om n Ulefonlcułym poronuiitaiiMa.
T«l. LE M251 — CL MQ»
P
OKULISTKA
J. T. SZYDiOWSIA
Ba4anl«oeza, dobieranie KkMJ do-paaowywanle fcontact imaer* — codziennie od 10-^7, aobotr.wttMda, w Innycli godzłnach za upnedsla 1 pofoziiHiteniem.
1061 Bloer 8t. WmI - Ul %m (r«g Hayelock)
LuBsky
WA 1-8924
Okofisli
470 Mim ii
Oczy badamy, okulary dostosowujemy do wszyftkicb. deiek?. tów wOToku/nanerwowość/na ból 0ovi7. Mówimy po potokn.
ST
H. WITKIN - okulista
Baranio oczu Dopacowywanlo okular wypolnlanio rocopt.
godziny przyjęć 10—6.30 ^
599 Bloor St. W, Toronto TeL LE 5-1521
(Blisko Palmerston, obok Bloor MedlcalGcnter) (
"Wloczorami przyimufc po upnodnim nDiAwionitf «i9k <
T«l. m342A
Wiedział bez mapy źe tpnetzitcom przez Hyde Park i Seniientynę szeroka gładka szosa daje mu prawie milę doskonałe! ckazji. Wyjgrskał ją w petai jak przystało na rasowego kierowcf. .
Już po moście mi^ął mu z daleka niebieski skrót' 'Kikera". Jaguar wy-ineedzał wszystkich jak'chdał —przed mostem ttsecb* za mostem czterecb.
DOKTORZY GHIROPRAKTYKI W TORORTO
S. J. LACH D.C. 124 roncesvalles ave..~ TEL le 3-1211
«. LUKO.WSKI MLUCK) D.C 1S48 bloor street WEST — TEL.ro 9-2289
■adante I leczmie choroby krt«oilvpa {knyUl
462 OUEEN ST. W. TORONTO, OMT.
OiHlw0ui«c4 Poloni* KanMiyitką od lat.
Wyuyłamy wolne od cł» lekarstwa do PoUki oraz fauncb kniów Europy, -r- Wykooujeniy recepty kanadyjskie tiwkn|o««.
SZYBKA PACHOWA OBSŁUGA
Dla Pań-posiadamy wielki wybór najlepszego gatunku kosmetyków.
Utrzymanie zdrowia Waszego i Waszych bliskich jest naszym cdem.Wszelkiezamówienia przyjmujemy listownie, telefoniezfiie
lub osobiście. — 41-r
' ' Wyj3zdy ■ Wycieczki - Dokument; .A , rOUR SEASOKS TRŁyEL
99999999999999999999999999999999